niedziela, 30 października 2016

#12 Nigdzie nie pójdę

A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? — spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę.
Nic takiego — zapewnił go Puchatek. — Posiedzę tu sobie i na ciebie poczekam. Jeśli się kogoś kocha, ten drugi ktoś nigdy nie znika.
Alexander Milne — Kubuś Puchatek



&



Wychodzę z przychodni, ale jestem zmieszana. Nie wiem, co się wokół mnie dzieje. Świeci słońce, przechodzą ludzie, jeżdżą samochody. Dwie przyjaciółki robią sobie zdjęcie. Tramwaj podzwania, oznajmiając, że ostatecznie zamykają się drzwi. Starszy pan z wózkiem z obwarzankami zaśmiewa się z żartu klienta. Ktoś uderza we mnie barkiem, ale nie reaguję. W głowie myśl goni myśl. Nie potrafię wyłapać żadnej konkluzji. Wpatruję się w swoje buty, ale nie rozumiem tego, co widzę.
Spoglądam na ściskaną w dłoni niebieskawą kartkę. To nie może być prawda, zaprzeczam w duszy. Spoglądam jeszcze raz. Ale jest, odpowiada inny głos w mojej głowie.
Przymykam oczy. Przytulam do siebie kartkę. Czuję, jak drży mi warga.
Już za niedługo nie będę tego wszystkiego oglądać.

* * *

— Ile?
Pytanie Zniszczoła głucho odbija się od ścian pokoju. Stoi przy oknie, udaje, że obserwuje huśtające się dzieci sąsiadów i zachodzące słońce. Jest blady, bledszy niż zwykle. Jego rudawe włosy pozostają w rozdrażnionym nieładzie, a ja z trudem przełykam ślinę. Trzęsą mi się ręce, serce szybko bije. Uparcie patrzę w niego, drżąc o reakcję. Jest tak poważny, że aż przerażający.
— Podobno rok — odpowiadam słabym głosem.
Podobno? — Odwraca się w moim kierunku na pięcie.
Jego niebieskie oczy próbując mnie przeszyć na wylot. Wtedy spoglądam na swoje dłonie — czerwone i suche, ale nadal nieco pulchne. Zawsze były małe, więc mój stan niczego nie zmienił.
Miesiąc. Tylko tyle i aż tyle udawało mi się utrzymywać w tajemnicy przed nim, jakie naprawdę wyniki dostałam tamtego dnia. Wyrok był jasny. Po konsultacji z lekarzem wiedziałam, że raczej dobrych nowin nie usłyszę. Od kilku miesięcy próbowano mnie zdiagnozować, jeździłam po szpitalach w niemal całej Polsce, usiłowałam dociec, co się ze mną dzieje. Ale już przed ostatecznym werdyktem sugerowano mi, żebym się nie spodziewała newsa stulecia.
Ale przecież go dostałam. Dla mnie to był news stulecia. Właściwie dwudziestoczterolecia, ale kto by tam liczył...
— Różnie bywa — mruczę, wzruszając ramionami. Nadal na niego nie patrzę.
Słyszę szelest ubrań, a część materaca obok mnie ugina się pod jego ciężarem. Podnosząc mój podbródek, zmusza mnie do spojrzenia mu w oczy.
— Będzie jeszcze siedemdziesiąt lat. Zobaczysz. — Uśmiecha się tak, jak to tylko on potrafi, po czym zakleszcza mnie w swoim niedźwiedzim uścisku.
Uścisku, za który oddałabym wszystko.
Nie mogę mu powiedzieć, jak bardzo mu nie wierzę.


Musiałam spojrzeć im wszystkim w oczy i zakomunikować prostym, jasnym językiem, że nie spakuję znowu walizek i nie wsiądę z nimi do samolotu. Że nie przypomnę trenerowi, że to ja trzymam zawsze bilety. Że nie poinstruuję Klimka, dokąd lecimy. Że nie zagrożę Kubackiemu kastracją. Że nie poprawię Maćkowi fryzury. Że nie skomplementuję Kamila. Nie pośmieję się z Pietrkiem. Nie wypiję herbaty ze Skrobotem. Nie zjem czekolady ze Stękim. Nie nastawię nosa Kusemu. Nie pośpiewam z Biegunem. Nie pocieszę Titusa ani Stefka, ani Wolnego. Nie pogadam z Grześkiem an Zbyszkiem, ani Gębalą. Nie zrobię afery z Tajnerem. Nie spiję się ze Słoweńcami. Nie pospaceruję z Andersem. Nie obejrzę z bliska żadnej skoczni.
Nigdy więcej.
Titus od razu wybuchnął płaczem, łamiąc mi serce. Andrzej zrobił wielkie oczy. Kamil nie dowierzał, tak samo jak Maciek i Piotrek. Kubacki najpierw parsknął śmiechem i zarzucił mi robienie sobie żartów, ale po chwili zbladł. Cała kadra B patrzyła ze współczuciem, drażniąc mnie w ten sposób. Ale najgorsze z tego wszystkiego były oczy trenera, niemal zupełnie siwego już człowieka, którego twarz poorały głębokie zmarszczki od licznych niepokojów i zmartwień. Którego brązowe oczy mówiły więcej niż błagania Titusa, żebym nie odchodziła. Którego serce pękło, a potem moje zrobiło to samo. Znowu. Podszedł do mnie, uścisnął, mówiąc ciche dziękuję, i długo nie puszczał, aż poczułam, jak czubek mojej głowy zrobił się wilgotny.
I nagle wszystkim zebrało się na czułostki. Każdego musiałam wyściskać. Człowiek tyle czasu z nimi pracuje i dopiero, gdy okazuje się, że wydano na niego wyrok śmierci, wie, z kim tak naprawdę przebywał. Zamiast mend miałam chyba golden retrievery...
— Mam nadzieję, że masz dzisiaj czas. — Zniszczoł, jak zwykle zresztą, uśmiecha się do mnie słowami przez telefon.
Kończę wyciągać ubrania z pralki i wreszcie mogę przestać przyciskać komórkę do ramienia.
— Bo jak nie, to co? — Nogą zamykam drzwi łazienki, po czym zmierzam do pokoju, w którym stoi suszarka.
— To cię kopnę w zadek.
Wywracam oczami. Można być śmiertelnie chorym i to jest dla nas koniec świata, ale prawdziwy świat zawsze pozostanie taki sam. Pewne rzeczy się nie zmieniają.
Mała miska z praniem staje się dla mnie niepomiernym ciężarem. Słabe od zawsze ręce teraz trzęsą się bardziej niż zwykle. Wiem, że ciocia zostawiła mi obiad, ale na samą myśl robi mi się niedobrze. Jedzenie nie jest dla mnie już przyjemnością. Wydaje mi się bardzo przyziemne. Poza tym terapia i stres nie sprzyjają apetytowi.
W ciągu pięciu miesięcy straciłam dziesięć kilo. Moja skóra jest sucha, pod oczami mam głębokie cienie — miałam je już wcześniej, teraz po prostu się pogorszyły. Zaczynam i kończę dzień naręczem tabletek. Niemal co drugi dzień jestem w szpitalu. Sterylny zapach gabinetów lekarskich stał się dla mnie mdły. Źle go kojarzę.
Wiem, że muszę się spotkać z Olkiem. Zaraz zaczną mu się te wszystkie obozy i nie będę go widywać, kiedy dusza zapragnie. Ale spotykanie go jest dla mnie trudne; czuję, że obarczam go swoimi okropnymi problemami, kiedy on potrzebuje skupić się na treningach. Jeśli cokolwiek zawali, będę czuła się winna, bo przecież to sezon olimpijski. Dlatego tak niechętnie go widuję.
Bo przecież gdybym była zdrowa, nie mogłabym się cieszyć bardziej na widok tej jego wiecznie szczęśliwej facjaty. Teraz jest jedynym radosnym aspektem w moim życiu. Jego uśmiech. Jego oczy. Jego bliskość. Jego zapewnienia. Jego zajęcia, które odciągają moją głowę. Jego ramiona, które strzegą mnie przed złem i odwlekają nieuniknione.
Lubię, kiedy opowiada mi, co robi na treningach. Jak Kubacki znowu się odgraża, że zostanie liderem kadry, a nikt mu nie wierzy. Jak Klimek się cieszy, bo będzie miał dziewczynkę, Emilię, i potrafi tylko o tym opowiadać, jak gdyby nie miał syna już wcześniej. Jak Maciek planuje ślub. Jak synek Pietera wygrywa wszystkie konkursy LOTOS Cupu po kolei. Jak trener Kruczek rekrutuje kolejne asystentki, ale żadna nie pozostaje na dłużej niż tydzień. Chciałabym, żeby w końcu znalazł kogoś, kto będzie pamiętał, żeby zawsze zabierać mu bilety. Żeby pamiętać o jego ubraniach. Żeby pamiętać, kiedy jego żona ma urodziny i gdzie jest jego głowa. Kogoś, kto będzie się nim zaopiekuje.
I nakopie szaflarskiej mendzie.
Wychodzę na zimne, październikowe powietrze. Liście dawno zdążyły już ozłocić drzewa, a wiatr zmienić temperaturę. Nie znoszę jesieni. Ani zimy. A na drogach mnóstwo kałuż. Nie mogę się ogrzać, więc staram się trzymać równe, mocne tempo. Serce trochę nie daje rady, ale przecież tyle wytrzyma.
Przytulamy się na przywitanie ze Zniszczołem, idziemy dwadzieścia minut aż trafiamy na trawiasty, zalesiony obszar. Siadamy na naszym murku. Słońce świeci, ale nasze oddechy zamieniają się w gęstą parę. Czuję nagłą tęsknotę za słodyczami — pierwszy raz od naprawdę dawna.
— Jak wyzdrowiejesz, to sobie odbijesz — odpowiada, wiedząc, że żadna czekolada nie przeszłaby mi teraz przez gardło — mimo wszystko.
Dla niego to wszystko jest takie irytująco oczywiste i pewne.
— Wiesz, że jest o wiele większa szansa, że umrę, niż że dożyję chociaż durnego Bożego Narodzenia — mówię bez żadnego skrępowania.
Natychmiast się w nim zagotowuje.
— Nawet nie zaczynaj! — grzmi, czerwony na twarzy z zimna i gniewu.
Waha się, walczy ze sobą samym w środku. Obserwuję, jak złość musi ustąpić torującemu sobie drogę smutkowi. Jego niebieskie oczy gwałtownie łagodnieją, zyskują ciepły blask. Kiedy na mnie patrzy, czuję ucisk w żołądku.
Napatrz się, póki możesz, słyszę przemądrzały głos w swojej głowie. Zmuszam go, by odszedł.
— Wiesz, że wtedy całe moje życie będzie warte mniej niż złamana narta — odzywa się prawie szeptem.
Karcę go wzrokiem.
— Nie mów tak. Masz Agatę, masz rodzinę, masz kumpli z kadry i wielkie grono ludzi, dla których znaczysz cały świat. A ja… mogę być martwa nawet za kilka durnych godzin.
Olek, wbrew moim obawom, że rozpęta kłótnię, zeskakuje z murku, starego, nieaktywnego transformatora, i bezsłownie patrzy w rozciągającą się przed nami, złoto-brązowo-czerwoną ścianę lasku. Znajdujemy się od niego o jakieś dwadzieścia do trzydziestu metrów. Oddziela nas wąski, mały strumyk. Olek wygląda, jakby mocno się nad czymś zastanawiał. Boję się jego kolejnych słów. Wie, że mam rację. Nie może temu zaprzeczyć, choć zdaję sobie sprawę, że wewnątrz całym sobą pragnie to zrobić.
— Jeśli... Jeśli nie wyzdrowiejesz... — Każde słowo z trudem przechodzi mu przez gardło. Uparcie unika mojego spojrzenia. — To odejdę ze skoków.
Jeżeli zamierzał mnie wkurzyć, to świetnie mu wyszło.
— Co takiego?! Chyba na ten pusty łeb upadłeś! — krzyczę w najlepsze, bo od bardzo dawna nie słyszałam większej głupoty. — Ani mi się waż! Jak to zrobisz, to będę cię nawiedzać w każdym śnie. W KAŻDYM!
Ale na Aleksie moje krzyki nie robią już większego wrażenia. Zasadniczo jestem zdania, że przywykł po miesiącu, więc po trzech latach chyba nic nie jest w stanie go zdziwić, dlatego nie jestem zszokowana, gdy widzę, jak na jego twarz wpełza uśmiech. Mały, chowający się w kąciku ust, ale jednak.
— Wiesz, że nie miałbym nic przeciwko.
No tak, zapomniałam, że Zniszczoł ma tę cudowną właściwość wyznawania osobistych rzeczy bez ogródek.
Zaczynam znów spoglądać na swoje dłonie, bawiące się kawałkiem ulotki, którą dostałam po drodze przez miasto. Czuję, jak łzy napływają mi do oczu, jak warga drży. Nie chcę kolejny raz się rozmazać jak dziecko. Przecież ja tylko umieram. Dlaczego więc się nad sobą użalam? Każdy z nas umrze. Ja po prostu mam krótszą datę przydatności.
Przyswajanie choroby idzie ci żałośnie, Socha.
— Nie możesz zrezygnować z siebie tylko dlatego, że ja odejdę — odzywam się chwiejnym, drżącym głosem. — Tylko byś mnie tym wkurzył. Tak, nawet pośmiertnie.
Śmiejemy się oboje cicho, po czym zapada milczenie.
Aleks staje twarzą do mnie, opierając się żebrami o moje zwisające nogi. Moją lodowatą, bladą dłoń splata ze swoją, mocno, jakby bał się mnie puścić. Przyjemne ciepło zaczyna rozgrzewać moje zgrabiałe mięśnie. Nawet skóra lekko się różowi.
Stoi tak blisko, że mogę policzyć mu rzęsy. Ma tyle bólu w oczach, że nawet Atlas nie uniósłby go na swoich barkach, mimo że trzymał na nich cały świat.
— Nie chcę, żebyś odchodziła — szepcze tak cicho, że słowa te niemal wyczytuję z ruchu jego ust.
Próbując się uśmiechnąć, czuję, jak gorące łzy rozgrzewają moje chłodne policzki. Zaciskam zęby i wargi, by nie wybuchnąć. Jeszcze mocniej ściskam, prawie zgniatam jego dłoń.
— Nie chcę odchodzić.
Pozwalam sobie rozpaść się w jego objęciach.

* * *

Jeśli wizyta kobiety u fryzjera oznacza, że ona chce coś zmienić w swoim życiu, to co ma powiedzieć kobieta, która nie ma włosów w ogóle?
Taaaa. Jak się można domyślić, chemioterapia nie działa. Zaskoczeni? Ja nie. Za to rak działa pełną parą.
Czuję się bezużyteczna; co rusz trafiam do szpitala, bo się nadwyrężam. Wówczas najczęściej wszyscy robią mi wyrzuty, jak mogłam tak się narazić, a Olek jedynie siada obok mojego łóżka, trzyma moją dłoń i kciukiem drąży na niej kółka. I się uśmiecha. I zajmuje rozmową.
Chodzenie mnie męczy. Jedzenie mnie męczy. Oglądanie telewizji mnie męczy. Słuchanie muzyki mnie uspokaja. Nie potrafię wejść po schodach, nie skończywszy swojej wspinaczki omdleniem. Kiedy się denerwuję, dostaję ataku duszności. Chcę przekonać siebie i wszystkich dookoła, że umiem, że nie jestem niepełnosprawna, ale wiem, że to kłamstwo ma bardzo, bardzo krótkie nogi.
Gdybym miała jednak wytypować najgorszy aspekt mojej choroby, byłyby to smutne błękitne oczy Tymka. Kiedy siada na moich kolanach, żeby mu poczytała bajkę i pyta, jak się czuję i dlaczego jestem taka blada. Często zasypia w moich ramionach, a ja nie mogę przestać płakać, bo przeraża mnie, że już nigdy nie przytulę jego miękkiego, kruchego, ciepłego ciałka, nie pogładzę po jasnych włoskach, nie przeczytam książeczki. Nie usłyszę, jak mnie woła, nie zobaczę jego uśmiechu.
Najlepiej umiera się nagle. Perspektywa pożegnania wszystkiego, co się kocha, jest gorsza niż rak.
Nie chodzę już na skocznię, bo nie jestem w stanie; w ogóle mało gdzie wychodzę. Olek czasem zabiera mnie samochodem do siebie, bo jego rodzice lubią ze mną przebywać. Przemierzam więc średnio dwa razy w tygodniu trasę od domu cioci Marty do Zniszczołów, obserwując, jak Wisła zabiela się na święta. Świat pokryła gruba puchowa kołdra i wygląda na to, że czeka nas pierwsze białe Boże Narodzenie od wielu lat.
Siedzimy więc sami w jego salonie; ja udaję, że nie obchodzi mnie mój rak, on — że ciekawi go film. Leżę skulona u jego boku i zaczynam się zastanawiać, dlaczego Agata jeszcze nie odrąbała mu głowy za tę bliskość. Gdyby tu teraz wkroczyła, Zniszczoł miałby przechlapane. Mnie pewnie by nie ruszyła, bo przecież jestem umierająca, więc już praktycznie nie jestem człowiekiem. Na umierających się nie krzyczy, bo nie wypada.
Właściwie to od miesiąca nie słyszałam ani słowa o Agacie...
— Możesz obiecać, że jak ci coś powiem, to nie spanikujesz? — odzywa się nagle.
Uśmiecham się.
— Cóż, jeżeli zamierzasz mi opowiadać o zakończeniu kariery po mojej śmierci, to mogę zacząć krzyczeć.
Śmiejemy się, ale trwa to tylko chwilę, bo atmosfera natychmiast gęstnieje. Czuję, że to, co usłyszę, nie zadowoli moich uszu, więc prostuję się, uważnie śledząc twarz Olka, który teraz miesza się, unika mojego spojrzenia.
— Jeśli chodzi o te zeszłotygodniowe naleśniki, to obiecuję zrobić w najbliższym czasie swoje i spłacić dług. — Rozładowuję napięcie żartem.
Śmiejemy się po raz kolejny.
— Nie, nie jestem za nie zły — odpowiada, szczerze się do mnie uśmiechając. Odważnie patrzy mi w oczy. Jest w tym coś, czego do tej pory nie dostrzegałam — fascynacja. Zaczynam się podskórnie niepokoić. — Cieszę się, że choć na chwilę wrócił ci apetyt.
Milkniemy. A on z całym tym swoim obcym mi wzrokiem, miękkim, a jednocześnie przygnębionym, nie odpuszcza.
— Kocham cię.
Słowa te zawisają w powietrzu, a ja zamykam powieki.
Najgorszy scenariusz, jaki majaczył w mojej głowie od miesięcy, właśnie się ziszcza. Wolałam, kiedy był tylko ponurym przypuszczeniem, najmniej prawdopodobną, choć wciąż możliwą — opcją. Gdybym nie miała dealineʼu wyznaczonego na przyszłą wiosnę, gdybym nie była śmiertelnie chora, te słowa nigdy by nie padły. Jak co tydzień pakowałabym walizy i wlokłabym się za nim, a on mówiłby to wyłącznie jej. A gdy ma się wyznaczoną datę śmierci, wszystkim wokół wydaje się, że mogą ci mówić rzeczy, które normalnie zabraliby ze sobą do grobu. Bo ty przecież je zabierzesz.
Ale jaki sens jest mówić, że się kogoś kocha, kiedy się wie, że ten ktoś lada chwila zniknie? To nie przynosi nic, poza bólem. Podwójnym. Złamane serce i żałoba to chyba najgorsze połączenie świata — grzebie się siebie i kogoś, kto jednocześnie jest częścią ciebie.
— Kiedy? — pytam, nie otwierając powiek.
— Miesiąc temu — słyszę w odpowiedzi. — Siedzieliśmy na kanapie w salonie z Agatą i oglądaliśmy telewizję, chociaż ja bardziej gapiłem się w migający ekran, a ona trajkotała o plotkach, które usłyszała w ten dzień w pracy. Rozumiesz to? Świat mi się wali, moja najlepsza przyjaciółka umiera, a ona sobie świergoli jak gdyby nigdy nic! Wiem, że nie byłyście zżyte, ale, na miłość Boską, to było ważne dla mnie! — Robi pauzę, jakby wracał myślami do tego dnia. Wtedy ośmielam się na niego spojrzeć. Cały drży i jest bardzo zdenerwowany. — Wtedy uświadomiłem sobie, że nie mogę przestać o tobie myśleć. Nie z powodu twojej choroby. Brakowało mi wszystkiego w tobie, chociaż jeszcze nie odeszłaś. Chciałem, żebyś mnie przytulała, tak, jak tylko ty umiesz, tak jak zawsze po wszystkich moich porażkach na skoczni. Chciałem jeszcze raz usłyszeć twój śmiech, kąśliwą uwagę, dostać od ciebie kuksańca w bok. — Znowu się zamyśla. Dłuższa cisza wypełnia pokój. — W sumie to się zaczęło od samego początku. Wiem, brzmi tandetnie, ale to prawda. Nie zakochałem się w tobie „od pierwszego wejrzenia”, bo, cóż, nie robisz najlepszego pierwszego wrażenia, ale zakochiwałem się w tobie stopniowo, z każdym dniem coraz bardziej. To ty byłaś zawsze przy mnie, nie ona.
Zrywam się, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę.
— Jak śmiesz?! — wykrzykuję. — Jak możesz mówić mi to teraz, kiedy wyglądam jak trzy ćwierci do śmierci, kiedy lekarze w kolejnych szpitalach zakładają się, za ile wykituję?! Nie miałeś prawa, nie miałeś zasranego prawa mówić mi tego! NIGDY!
Zniszczoł również podrywa się z siedzenia.
— Umarłbym z żalu, gdybym wiedział, że odeszłaś, nie wiedząc o tym, rozumiesz?!
Patrzymy na siebie bez słowa. Jego twarz wykrzywia cierpienie — cierpienie, które od dawna sama noszę w sobie.
— Kocham cię, dociera to do ciebie? To nie jest ani litość, ani współczucie, ani nic podobnego. Kocham cię bez włosów, wychudłą, bladą, z sińcami pod oczami. Gdybym sam miał macicę, oddałbym ci ją, słowo.
Śmieję się cicho przez ułamek sekundy, on też unosi na chwilę kącik ust. Aleks pokonuje dzielący nas dystans i staje bardzo blisko. Tak blisko, że mogłabym po prostu małym ruchem głowy przytulić się do jego klatki piersiowej. Ujmuje moją twarz w dłonie. Rozsądek chce się opierać, ale serce i ciało ulegają impulsowi przyjemności. Chcę uciec i chcę zostać. Nie mogę i pragnę najbardziej na świecie. Jestem o wiele słabsza niż przez całą swoją chorobę.
— Kiedy odejdziesz, rozpadnę się na milion kawałków — mówi, patrząc mi prosto w oczy i wiedząc już najprawdopodobniej, że uległam. — Nic już nie będzie takie samo. Ani jeden konkurs. Nawet skocznie. Wszystkie miejsca, które razem zwiedziliśmy, będą puste i smutne. Nie wiem, czy będę w stanie tam wrócić. Jeśli to zrobię, to tylko dlatego, że ci obiecałem.
Chwila ciszy. Jestem prawie pewna, że jeśli przysunie się choć milimetr bliżej, będę cała jego.
— Nie chcę żyć w świecie, w którym nie ma ciebie — szepcze.
Płuca przywracają mnie do rzeczywistości. Nerwy wywołują trudności w oddychaniu, ale staram się to opanować. Natychmiast odsuwam się od Olka i zaczynam zbierać swoje rzeczy.
— Za późno. O jednego raka za późno.
Wybiegam z jego domu jak strzała, na mroźne, grudniowe powietrze. Na zewnątrz jest już ciemno, a śnieg skrzypi pod moimi butami. Coraz trudniej mi się oddycha, ale nie przestaję przed siebie kroczyć. Słyszę, jak Aleks mnie woła, próbuje zatrzymać, ale ja nie pozwalam sobie na takie lenistwo. Nie mogę przestać. Muszę uciec, jak uciekałam przed tym przez ostatnie trzy lata.
— Tośka, błagam, zatrzymaj się!
Przed moimi oczami pokazują się mroczki. Płuca nie dają rady. Powietrze wydaje się nie istnieć, jakbym wpadła w próżnię. Nim udaje mi się odwrócić do Olka, ogarnia mnie ciemność.


— Widzę, że znalazłeś nowy sposób, żeby mnie wpędzić do grobu — mówię ze śmiechem, skoro tylko odzyskuję przytomność, ale nie podnoszę jeszcze powiek.
Wiem, że tu jest. Jego perfumy poznałabym i zza grobu.
Śmieje się cicho.
— To chyba raczej ty próbujesz mnie doprowadzić do zawału. I to ze skutkiem śmiertelnym.
Śmiejemy się razem, po czym otwieram oczy. Uśmiecham się, chociaż stan moich płuc znacznie się pogorszył, odkąd usiłowałam zwiać przed Aleksem. Jestem podłączona do mnóstwa aparatur i monitorów, wszystkie wskazują moje czynności życiowe. Wiem, że ten przerzut nie wróży dobrze, ale staram się teraz o tym nie myśleć. Chcę się skupić na słowach Olka, który wyjaśnia mi, jak udało mu się mnie uratować, jak ciocia i wujek czuwali przy mnie całą noc i jak Tymek nie chciał zasnąć, bo to nie ja czytałam mu bajkę. Bardzo chcę się na tym skupić, ale przed oczami mam tylko jego usta. I to o nich obsesyjnie myślę.
— ...więc lekarz prosił, żebyś naprawdę na siebie uważaaaa...
Cóż, z wszystkich rzeczy na świecie, pocałunku ode mnie na pewno się nie spodziewał.
Pozwalam sobie rozpłynąć się w tym, czuć przyjemne ciepło, czuć bliskość. Czuć, że druga strona ma dokładnie takie same zamiary, że to, co robię, ma znaczenie. Że też czekał. Bo ja czekałam bardzo długo. Za długo. Zaczynam się więc bardzo w to wciągać. Wplatam dłonie w jego włosy. Jego ręce błądzą po mojej szyi, wzdłuż moich pleców. Przywiera do mnie mocniej, gotów pewnie wejść na moje łóżko.
Serce przyspiesza i słychać to w aparaturze. Wybuchamy śmiechem, bo magia chwili znika. Olek przysiada na brzegu materaca i patrzy na mnie, uśmiechnięty i szczęśliwy. Tak szczęśliwy, jak nie był już od dawna. Splata nasze palce, ale nie może oderwać ode mnie wzroku. Ode mnie: chudej, bladej, sinej pod oczami. Zmęczonej, schorowanej i skazanej na śmierć.
Palcem zachęcam go, żeby się przysunął, co posłusznie robi.
— Ja ciebie też — szepczę, po czym ponownie dopadam jego usta.
Kilka sekund później salę wypełnia wysoki, jednostajny dźwięk.
Wychodzę na spotkanie ciemności.

* * *

Stoimy na mrozie, w białym, grubym śniegu. Płatki osiadają na naszych ciemnych, zimowych płaszczach. Ksiądz mówi coś, ale ja go nie słucham. Patrzę na dół, w którym spoczywa drewniane pudło. Jeszcze godzinę temu było otwarte i prezentowało najgorszy widok, jaki kiedykolwiek stanął przed moimi oczami. Antonina Socha, wieloletnia asystentka trenera Kruczka, moja przyjaciółka i miłość życia, leżała w nim blada i martwa. A zabiłem ją ja sam.
Lepiej by było, gdybym umarł z żalu niż ona z powodu choroby. Nie mogę pozbyć się poczucia winy, które mi podpowiada, że jeślibym nie powiedział, co do niej czuję, Tośka zyskałaby jeszcze kilka miesięcy. Mógłbym się nacieszyć jej obecnością. Jej śmiechem i sposobem bycia. Zamiast tego stoję na cmentarzu, marznąc i mażąc się jak baba.
To moja wina.
Patrzę na Mustafa, którego wystające spod czapki włosy poskręcały się w jeszcze mocniejsze loki; ma w oczach strach. Titus jest bledszy niż zwykle, ciągle płacze. Stefek i Kamil wyglądają na bardzo zamyślonych. Stęki i Wolny mają nieodgadniony wyraz twarzy. Pieter próbuje się uśmiechać, ale widzę, jak intensywnie mruga. Maniek stara się go pocieszyć, ale sam nie trzyma się za dobrze. Tylko ręka Kasi trzyma go przy rzeczywistości. Kusy i Biegun mają okulary przeciwsłoneczne, chociaż niebo jest szare; zgaduję, że chcą wyglądać na twardzieli. Na szyi nad wyraz przytomnego Klimka uwiesił się synek, który w kółko powtarza: Tata, nie być smutny, ok? Trener wraz z resztą sztabu są bardzo milczący od rana; on sam nie spuszcza oka z trumny, jakby usiłował jej strzec przed ostatnimi niebezpieczeństwami. A może ma nadzieję, że ktoś nagle powie, że to wszystko było żartem...?
Gdyby pękające serce dało się usłyszeć, zrobiłbym raban na pół miasta.
Mam w głowie wiele pytań, ale na żadne nie znajdę odpowiedzi już nigdy. Pocałunek ze mną był ostatnią rzeczą, którą zrobiła. Powinienem czuć się zaszczycony, zamiast tego głęboko w ziemię wgniata mnie poczucie winy. Gdybym jej nie przysporzył „rewolucji emocjonalnych”, dożyłaby tych zasranych świąt. Ale Tośka zawsze taka była — dopinała swojego i miała rację. Kupiłem jej nawet prezent, ale zamierzam go spalić jeszcze przed północą.
Nie chcę o niej zapominać, ale jednocześnie pamięć o niej pali mnie od środka. Ból trawi moje wnętrzności. Oddałbym duszę za drobną jej złośliwość. Za przywrócenie jej życia.
Jestem zły i zrozpaczony jednocześnie. Chcę krzyczeć i płakać, a stoję jedynie niedaleko dołu, zaciskając zęby. Nic więcej nie mogę zrobić.
Dół zostaje zasypany mnóstwem wieńców. Czuję, jakby część mnie obumarła. Gniew i smutek wzbierają we mnie tak, że ledwie powstrzymuję się od krzyku, od padnięcia na kolana i błagania o śmierć.
Ludzie wychodzą. Mustaf i reszta kumpli poklepują mnie po ramieniu. Irytuje mnie ich współczucie, ma w sobie jakąś kpinę. Idę o zakład, że jeśli ona teraz na nas patrzy, to śmieje się z nas i powtarza: Nie smućcie się, jełopy. Jeszcze znajdzie się taka, która skopie wam dupska. To moje jedyne pocieszenie: myśl, że jest z nami w sposób, którego nie da się racjonalnie wytłumaczyć. To wyobrażenie daje mi poczucie, że Tośka nigdy tak naprawdę nie zniknęła.
Gdy zostaję sam, czuję nagle czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Odwracam się raptownie. Obok mnie stoi Agata, ubrana na czarno. Najwyraźniej nie zauważyłem jej podczas pogrzebu. Ma oczy pełne łez, ale odnoszę wrażenie, że nie do końca chodzi tu o żałobę.
— Musimy pogadać — szepcze.
Spoglądam na jej dłoń, która ląduje na brzuchu. Moje oczy urastają do niebotycznej wielkości, ale natychmiast zagarniam Agatę w uścisk. Łka cicho w moje ramię. Świat pęka jak trafione szkło, pajęczyną przynosząc coraz większe straty, coraz mocniej wikłając mnie w sieć nieodwracalnych komplikacji.
Ying i yang.
Ktoś musi odejść, żeby ktoś mógł się pojawić.
Obserwuję, jak stojący na grobie obok znicz najpierw gaśnie od nagłego, gwałtownego podmuchu wiatru, a po chwili samoczynnie zapala się na nowo.
Uśmiecham się pod nosem.
Nie bój się, nie poddam się.



Only know youʼve been high, when youʼre feeling low
Only hate the road, when youʼre missing home
Only know you love her, when you let her go
And you let her go

Passenger – Let Her Go


Uprzejmie przypominam, że jest to rodzaj SPIN-OFF I NIE MA NIC WSPÓLNEGO Z AKTUALNĄ FABUŁĄ NIE-LOTNYCH! W PRZECIWNYM WYPADKU ZNALAZŁOBY SIĘ TO NA TAMTYM BLOGU! (nie licząc tych czterech dodatków, które też fabularnie związane nie są).

I w ogóle zjebałam to, nie musicie mówić. Miało łapać za serce, a można się co najwyżej złapać za głowę...

5 komentarzy:

  1. ja nie wiem czy ja cię kocham, czy nienawidzę.
    chciałam, żeby tośka i olek się pocałowali, no ale kurde, nie tuż przed jej śmiercią. :(
    w sumie to bardziej cię kocham, bo to jest jedyny one-shot w tematyce skoków narciarskich, na którym się popłakałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy ty jesteś jakimś jasnowidzem, czy co? Siedzę sobie nad notatkami, czytam TO, a w tle leci mi Let Her Go. Co dajesz na końcu? Let Her Go. I chce mi się jeszcze bardziej płakać. I łapię się za głowę za refleks Zniszczoła.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlaczego ja dopiero teraz na to wpadam? Jak mogłam to wcześniej przegapić! (Jak dobrze,że postanowiłam poszukać tego wiszącego łóżka, które kiedyś podlinkowałaś pod jedną z części Precli)
    Nie spodziewałam się, że Tośkę można wrzucić w tak ...smutne klimaty i że to zadziała. A tu proszę, jestem w szoku! Tekst jest piękny, a ja płaczę. Co się w moim przypadku rzadko zdarza podczas czytania tych "skokowych" opowiadań. Z drugiej strony cieszę się, że to tylko spin-off, bo chyba nie potrafiłabym zaakceptować tak emocjonalnego zakończenia całego opowiadania.
    Luns.

    OdpowiedzUsuń
  4. Że co niby?! Że ty to zjebałaś?! No to chyba Cię dziewcze pogieło, delikatnie mówiąc. Ja tu rycze!!! Ledwo litery widziałam przy scenie z cmentarzem. Jeszcze jak ich sobie tam wyobraziłam, jak wszysycy stoją i patrzą na trumnę...
    Aż nie jestem w stanie paru sesnownych zdań sklecić ;(((

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak dla mnie napisałaś to baaaardzo autentycznie i serio rozryczałam się już po pierwszym akapicie. Nie wiem, co napisać, czuję się pusta w środku, i wraz z Aleksem i spółką czuję ich smutek. Wręcz potrafię go sobie wyobrazić.

    OdpowiedzUsuń