wtorek, 11 października 2016

#10 Polaroid (IV)


Błysk przeszłości



— Oczywiście, że chcę mieć dzieci — prychnął urażony.
Krzątał się po kuchni, wrzucając owoce do miksera. Mila siedziała przy okrągłym stoliku, tuż obok wejścia na balkon, i patrzyła na wybrzuszającą się na zewnątrz zasłonę w drzwiach. Wiosenne, acz już mocne słońce wpadało przez pustą ościeżnicę, nieśmiało wspinając się po podłodze ciasnej kuchenki. Zerknęła na pobłyskujący na palcu pierścionek i przemyciła na twarz chwilowy uśmiech.
— Po prostu jeszcze nie teraz — dodał, wlewając do pojemnika mleko.
Nałożył wieko i uszczelnił je od góry.
Mila zmarszczyła gniewnie brwi.
— To ciekawe kiedy — warknęła, zanim zagłuszył ją dźwięk pracującego miksera.
Nie była z tego gatunku kobiet, które desperacko poszukują — nawet nie ojca, a dawcy nasienia. Owszem, czuła potrzebę bycia matką, ale niebezpiecznie zbliżała się do trzydziestki. To nie był zły wiek do rodzenia, ale nie chciała skazywać dzieci na „starych” rodziców. Bo gdy mały lub mała poszedłby do szkoły, ona już będzie dobijałaby czterdziestu lat. W takim wieku zmniejsza się tolerancja na dziecięce wybryki, nie ma też takiej cierpliwości.
I ponad wszystko w świecie nie wyobrażała sobie, że mogłaby nie zobaczyć małej wersji siebie i Petera.
Mikser zamilkł, Prevc zdjął pokrywę, wyjął dwie szklanki i rozlał do nich koktajl, po czym dosiadł się do narzeczonej. Spojrzał jej łagodnie w oczy, pogładził wierzch dłoni.
— Jeszcze jest trochę za wcześnie — przekonywał spokojnym tonem, chociaż Elin wciąż nie wyglądała na udobruchaną. — Chciałbym dalej się skupiać na karierze i myślę, że ty też. Gdybym miał dzieciaka, obsesyjnie myślałbym, czy dajesz sobie radę. Nie chciałbym cię z wszystkim zostawiać samej. Już wystarczy, że przesiadujesz samotnie w weekendy.
Mila poczuła ucisk w sercu. Prevc trafił w sedno.
Czy nie było egoistycznym, a zarazem wyjątkowo desperackim z jej strony — dyskutować na temat dziecka, skoro bez przerwy doskwierała jej samotność? Czy nie było to jej podświadome wołanie o uwagę, o towarzystwo? Może chciała tego, by zapełnić tworzącą się w jej życiu pustkę? Żadne świecidełka na palcach rąk, czy nóg nie mogły przyćmić ciemności dziury, która zdawała się poszerzać z każdym tygodniem. Teraz było dobrze, bo zaczęła się międzysezonowa przerwa, ale planując rodzinę nie można przyjmować tak krótkowzrocznej perspektywy. Zwłaszcza jeśli ma to być rodzina sportowca.
Ścisnęła rozpaczliwie głaszczącą ją dłoń. Peter nie mógł wiedzieć, że był to kurczowy chwyt tonącego.
Jej marzenia powoli się rozpadały. Musiała się pogodzić z tym, że życie już nigdy nie potoczy się zgodnie z jej zamysłem. Zabawne, że potrzebowała aż dwudziestu ośmiu lat, żeby to zrozumieć.
— Pamiętaj, że nie młodnieję — powiedziała po chwili, starając się jeszcze nie uginać pod naporem łez. — I jestem rok starsza.
— To nie ma znaczenia — odparował.
— Dla kobiety ma. Nie chcę być matką po czterdziestce.
Nie mogła uwierzyć, że przez trzy lata nie omówili tak ważnej kwestii. Była pewna, że Prevc, zdobywszy chyba wszystkie trofea zimowego sportowca, zwolni nieco tempo i zechce się nieco bardziej skupić na życiu osobistym. Nie chciała, żeby rzucił całą karierę, przestał trenować, a po prostu pozwolił sobie na oddech. Poza tym pojawienie się dziecka bardzo pozytywnie wpływa na niektórych sportowców.
Prevc westchnął ciężko.
— Mila... — Zastanawiał się, jak odpowiednio ubrać w słowa to, co leżało mu na sercu. — Wiesz, że chcę mieć z tobą dzieci. Z tobą i tylko z tobą. Nawet nie jedno, a troje, bo dwójka to... cóż, moja najmniej ulubiona liczba. — Posłała mu blady uśmiech. — Tylko że jeszcze nie czuję się gotowy. I spełniony sportowo przede wszystkim.
Elin przestała widzieć sens w całej tej rozmowie — Peter wysuwał argumenty przeciw samemu sobie. Nie chciało jej się tłumaczyć, że tak naprawdę na to nie można być gotowym, bo zawsze coś wyskoczy: propozycja w pracy, gorszy czas, sprawy rodzinne. Poczuła przypływ zmęczenia.
— Idę się zdrzemnąć. Pogadamy o tym kiedy indziej — wymamrotała, wstając od stołu, nie upiwszy nawet łyka koktajlu.
Peter odprowadził narzeczoną wzrokiem do sypialni i zagryzł z niepokojem wargę. Być może Elin była po prostu rozdrażniona wczorajszą zarwaną nocą i przepracowaniem, ale nie wykluczał, że obudziły się w niej instynkty macierzyńskie, z którymi nie sposób się kłócić. A może chciała tego zwyczajnie z miłości? Biologia w końcu tak zaprogramowała ludzkość, żeby miłość najczęściej łączyła się z chęcią posiadania potomstwa.
W efekcie zaczął się zastanawiać, czy naprawdę aż tak niespełniony zawodowo się czuł, żeby wstrzymywać się od myślenia o dzieciach czy zwyczajnie bał się, że temu wyzwaniu nie podoła. Myśl o płaczącym przeraźliwie synku lub córce, o chorobach, które u dzieci trudniej zdiagnozować, o nieprzespanych nocach, o zmartwieniu, czy wszystko w porządku w domu, kiedy on jest na zawodach...
Dopił swoją porcję koktajlu, starając się zepchnąć irracjonalne obawy w ciemny kąt swojego umysłu.


Kiedy po prawie dwóch latach rozpamiętywał ten moment, wydawało mu się strasznie dziecinnym jego podejście; pojął, o co chodziło Mili — o fakt, że nigdy nie ma „właściwego czasu” na dziecko. Nie rozumiał osób, które dały się złapać w sidła „wpadki” — jak mogły być tak głupie, tak nierozważne, tak naiwne? Teraz jednak uważał, że czasem lepiej, kiedy takie rzeczy spadają na ludzi znienacka. Oczywiście, na początku zawsze wiąże się to z ogromnym szokiem i próbą oswojenia z nową rzeczywistością, ale wśród kochających się par to koniec końców zwykle wychodzi na dobre.
Może gdyby im... Może wtedy śmierć rodziców nie spowodowałaby tak wyniszczających strat w jej psychice, bo miałaby dla kogo żyć. Jeśli nie dla niego, to chociaż dla dziecka. A on postarałby się dla nich o raj na Ziemi, niezależnie od kolei losu ich jako partnerów.
A może to wcale by nic nie zmieniło. Może uciekłaby z jego synem lub córką albo zostawiła dzieciaka, umykając samodzielnie przed przerastającą ją rzeczywistością.
Dla Petera było coś nienaturalnego w gwałtownej zmianie decyzji Mili w sprawie Japonii. Tydzień wcześniej zarzekała się, że nie pojedzie, bo za bardzo boi się tak drastycznej przemiany w swoim życiu, a przede wszystkim — tego, co mogłoby się stać im. Czy więc był to aktorski popis ze stron Elin czy coś innego — trudno było się w tym Peterowi rozeznać. Brakowało mu obiektywizmu. Na wszystko patrzył przez pryzmat swojego kochającego, a potem dodatkowo zdeptanego serca. Nie chciał się z nikim dzielić swoimi spostrzeżeniami; z matką nie musiał, ona i bez tego odgadła rozterki jego serca, a wśród kolegów zachowywał swoją codzienną, skupioną twarz, nierozproszoną życiem prywatnym, pogrążoną w treningowym wysiłku, w tytanicznej pracy nad mechaniczną precyzją.
Był pewien, mógłby przysiąc, że w oczach Mili widział prawdziwą troskę, kiedy oddawała mu na lotnisku pierścionek, kiedy prosiła go o ostrożność. Jakaś mała część jego podświadomości nie dawała mu spokoju; korciło go, żeby w czasie ostatnich spotkań w redakcji spytać ją otwarcie i za zasłoną prawdopodobnego kłamstwa dociec prawdy. Cieszyła go myśl, że znów będzie mógł wpadać do jej papierowego królestwa, czuł, że dostał od losu szansę, by raz na zawsze rozwikłać zagadkę swojego najboleśniejszego rozstania. Tymczasem przez trzy miesiące spotkał ją zaledwie dwa razy — podczas pierwszej i ostatniej wizyty. Był przeświadczony, że Mila zastosowała jedną ze swoich niezawodnych strategii unikowych, bo w uciekaniu przed sobą była zdecydowaną mistrzynią. Technik przez lata wypracowała na pęczki.
Czy zatem zyskał poszlakową przesłankę, że i wtedy wyjazd do Japonii stanowił część jej twardej, acz w istocie płochliwej natury? Chciałby, żeby tak było. Żeby się okazało, że skłamała, by dojść z sobą do ładu, by chronić siebie i jego przed swoim destrukcyjnym charakterem. Żeby przepracować żałobę z dala od ludzi, których mogłaby skrzywdzić. Żeby nabrać prawidłowej perspektywy i zacząć życie od nowa.
Naszła go myśl, że być może nigdy nie dane jest nam do końca poznać drugiego człowieka. Można z nim przeżyć pięćdziesiąt lat, a on i tak potrafi nas zaskoczyć — najczęściej nieprzyjemnie. Może więc i Peter nigdy nie poznał tajemniczej Mili Elin, której skłonności autodestrukcyjne i zagadkowa uczuciowość doprowadziły go na skraj wytrzymałości. Ta wizja tylko pogarszała jego samopoczucie.
— Panie Prevc? — zagadnęła nieśmiało pracownica salonu zza lady.
Peter podniósł głowę i wstał z fotela.
— Pański garnitur jest już gotowy.
Młoda ekspedientka okrążyła stanowisko pracy i podała mu wieszak, na którym poły materiału wisiały przykryte czarnym pokrowcem. Prevc zapłacił, podziękował i wyszedł, żegnany serdecznym uśmiechem pracownicy.
Jeśli naprawdę chciał sprawdzić słuszność swoich teorii, oto stanęła przed nim ostateczna szansa.


* * *

— PROSZĘ WSZYSTKICH O UWAGĘ!
Marika Jelar wydzierała się na całe rozgadane, zapracowane biuro. Stojąca za nią z notatnikiem Mila aż się skrzywiła od natłoku decybeli. Redakcja oderwała się od wykonywanych czynności i zgromadziła przed nią i naczelną. Prawdę mówiąc, nawet sama Elin nie wiedziała, co miało być tematem zebrania, ale pozostawało faktem, że Jelar od tygodnia chodziła niepokojąco podekscytowana i radosna, a to już zakrawało na chorobę psychiczną w jej przypadku. Dla naczelnej powody do uśmiechu mogły być tylko dwa: pieniądze albo nagroda. Najlepiej pieniężna.
Jelar, uznawszy, że zebrała wszystkich swoich podwładnych, a oni wreszcie zamilkli, chrząknęła, znów przywdziewając na twarz ten niepokojący uśmiech.
— Jak być może zdecydowana część z was nawet nie wie, a pozostali dawno zapomnieli, za dwa tygodnie obchodzimy dziesięciolecie istnienia.
Mila, która dotąd raczej dość luźno określała w głowie wiek szefowej na „coś koło czterdziestki”, zdębiała za jej plecami, starając się nie dać tego po sobie poznać. Ile w takim razie mogła mieć lat, kiedy zakładała to wydawnictwo? Czy była aż tak zdolna, by sprawnie zarządzać firmą jeszcze przed trzydziestką? Talentu redaktorskiego i umiejętności nie można było jej odmówić za nic w świecie. Wymaganej w biznesie charyzmy też nie.
Mila przyjrzała się Marice jeszcze raz. Tak, zdecydowanie była zdolna już w młodym wieku stworzyć od podstaw dobrze prosperującą firmę. I zjednać sobie najwłaściwszych ludzi. Być może nie należała do najmilszych istot na tej planecie, ale nie potrzebowała wiele, by zaprowadzić wymagany ład wśród podwładnych.
— Od paru dni mamy też nowych patronów medialnych. Wszystko dzięki Katji, naszej już nie tak nowej dyrektor PR. — Jelar posłała uśmiech wesołej brunetce z wielkimi, modnymi okularami na nosie, która po chwili skinęła w podziękowaniu głową, słysząc oklaski. — W związku z tym, jak się zapewne domyślacie, mamy więcej pieniędzy do dyspozycji. Katja wpadła na pomysł, że świetnym sposobem na uczczenie tej rocznicy, a także zwiększenie zasięgu reklamy, byłby uroczysty bankiet.
Niektóre pracownice bardzo ucieszyła wizja godzin spędzonych w centrum handlowym, pracownicy nie podeszli do tego aż tak entuzjastycznie.
— Na balu pojawią się radni miasta, w tym sam burmistrz. Nie zabraknie też kilku naszych najsłynniejszych autorów, czyli przyjdzie skromne grono profesorskie. Bankiet odbędzie się za dwa tygodnie w sobotę w hotelu Evropa*. Obecność nie jest obowiązkowa, ale mile widziana. Obowiązują za to stroje wieczorowe. Impreza zaczyna się o dwudziestej...
Mila przestała na chwilę słuchać, bo wyrażenie „kilku naszych najsłynniejszych autorów” zasiało w jej sercu panikę. Jako zastępca i druga najważniejsza osoba w wydawnictwie umiała wyrecytować listę najlepiej zarabiających pisarzy, których dzieła ujrzały światło dzienne w znakomitej edycji dzięki ludziom z tego piętra. Figurowało wśród nich to, którego bała się bardziej niż zwolnienia. Wiedziała, że musi zjawić się na tym przyjęciu, by wspomóc szefową, ale wolałaby złożyć wypowiedzenie, niż...
— ...czyli mam rozumieć, że wszystko jest jasne? — Mila ocknęła się, zerkając na kończącą przemówienie Jelar. — Skoro tak, to wracamy do pracy, a za dwa tygodnie wskakujemy w smokingi i suknie, żeby popijać szampana i prowadzić zawiłe dysputy literackie, świętując przy tym dziesięciolecie wydawnictwa.
To powiedziawszy, naczelna odwróciła się na pięcie i jak gdyby nigdy nic ruszyła do swojego szklanego gabinetu. Mila musiała jeszcze przetworzyć usłyszane informacje i opanować przejmujący kontrolę nad jej ciałem strach. Dogoniła szefową, wciąż wahając się, czy zadać to jedno pytanie, na które odpowiedź — i tego była niemal stuprocentowo pewna, ale potrzebowała to usłyszeć — wypełni tych ponad czternaście dni oczekiwania dodatkowym stresem.
Odłożyła notatki na biurko powolnymi ruchami, obserwując, jak Jelar z przyjemnością krząta się wokół swojego stanowiska, zupełnie nie zauważając niepokoju na twarzy swojej współpracownicy.
— Czy... — zaczęła Elin, próbując zebrać w sobie resztki odwagi. — Czy na liście zaproszonych jest też...
— ...Prevc? — dokończyła Jelar, nie podnosząc głowy znad jednego z segregatorów. — Oczywiście, że tak.
Szefowa spojrzała na Milę, która spuściła wzrok, rzekomo w poszukiwaniu czegoś w swojej torebce.
— I potwierdził już swoje przybycie.
Blondynka klapnęła na krzesło, założyła okulary i przysunęła się do komputera. Jelar nadal śledziła jej każdy ruch, a ona udawała, że tego nie widzi.
— Mam nadzieję, że to nie będzie dla ciebie problem.
Mila chrząknęła, nie odrywając wzroku od laptopa.
— Skądże.
Elin pomyślała o tym, że będzie tylko musiała wykupić cały zapas leków uspokajających z apteki, żeby przebrnąć przez kolejne dwa tygodnie bez uszczerbku na zdrowiu.

* * *

— To jak będzie?
Lekko poczerwieniały na twarzy Janus chrząknął, obserwując rozciągających się na zeskoku najmłodszych swoich kadrowiczów, i założył ręce na piersi. Chwilę jeszcze nie odpowiadał, udając, że się głęboko zastanawia; ot, dla podtrzymania swojego (wątpliwego) autorytetu.
— Skoro tak koniecznie musisz tam być... — wymamrotał, po czym zawołał na Hvalę, który przeginał z rozciąganiem nóg i pogroził mu palcem.
— Burmistrz się tam pojawi — zachęcał. — Może szepnę mu słówko o promowaniu skoków narciarskich.
Janus przemilczał kilka kolejnych sekund, by w końcu westchnąć ciężko.
— No dobra — mruknął od niechcenia. — Hvali damy szansę. Może przynajmniej raz w życiu coś wygra. — Roześmiał się chrapliwie. — A tobie jeden weekend bez zawodów dobrze zrobi. Ale idź już, bo się rozmyślę.
Peter się uśmiechnął szeroko, choć starał się to powściągnąć.
— Dziękuję, trenerze. Do zobaczenia jutro.
Prevc zarzucił na ramię sportową torbę, a rozpoczynający dopiero trening Domen pokazał mu złośliwie język. Peter odwrócił się na pięcie i pobiegł do swojego auta prawie jak na skrzydłach. Nie mógł się doczekać nadchodzącej soboty do tego stopnia, że nie potrafił myśleć prawie o niczym innym.
Jego niemal dwuletnie śledztwo miało ogromną szansę na zwieńczenie. Gdy jednak myślał o całokształcie... nie mógł się oprzeć wrażeniu, że nie będzie potrafił jej wszystkiego zapomnieć. Niezależnie od tego, co mu powie, co okaże się rozwiązaniem bolesnej zagadki, on nie będzie w stanie się przełamać. Nawet jeśli miałoby wyjść na jaw, że była śmiertelnie chora i jechała do Japonii na skomplikowaną, acz skuteczną terapię. Wtedy z premedytacją wbiłaby mu nóż w serce. A jeśli choroba jej nie przeszkodziła w byciu wyrachowaną morderczynią, to dlaczego nie miałaby tego powtórzyć w pełni sił?
Peter dostrzegł pojedyncze kropki na przedniej szybie, kiedy jechał gęsto zalesioną z obu stron drogą. Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy.
A jeśli w ogóle okaże się, że tylko mu się wydawało? Że za szaloną decyzją i brutalnym zerwaniem nie kryło się nic więcej? Że to po prostu była część jej natury? Bezlitosnej i nieznanej mu dotąd natury...
Pomyślał o tylu dobrych chwilach, o jej zapewnieniach, że go kocha i nigdy nie opuści. Wiedział, że często takie zapewnienia związkowe są bez pokrycia. Ale nie mieli przecież po siedemnaście lat, żeby bezpodstawnie obiecywać sobie wieczność, a potem zrywać bez klasy, bez powodu, bez godności. Zastanowił się, czy naprawdę mógł aż tak jej nie znać. Bo że nigdy nie jest nam dane poznać drugiej osoby w pełni, wiedział już od dawna.
Deszcz się wzmagał. Peter włączył wycieraczki, które zaczęły cicho pracować, zgarniając z przedniej szyby nadmiar wody.
Czy ktoś, kto z takim zacięciem bronił do siebie dostępu, mógł w gruncie rzeczy być bezdusznym potworem? Kimś, kto pędzi na oślep na przed siebie w szale wyniszczającej żałoby, w ataku depresji? Czyż to nie było logiczne? Oczywiście, że tak — mruknął do siebie w myślach. Jeśli Elin już wcześniej broniła do siebie dostępu, to nie mógł liczyć, że w momencie załamania wpadnie mu w ramiona ze szlochem. Powinien był przewidzieć, że zamknie się w swoim prywatnym światku sumiennie pielęgnowanego smutku, aż w końcu wybuchnie, porażając odłamkami wszystkich wokół. Być może nie brał tego pod uwagę po trzech latach naprawdę udanego związku.
Nie mógł jednak zrzucać winy na siebie. Niezależnie od tego, jak źle wyglądała jej sytuacja psychiczna, nie powinna była się na nikim wyżywać. Ani tym bardziej nikogo ranić.
Czy przez te niecałe dwa lata bez śladu po niej Peter był zły? Owszem, przeszedł fazę gniewu. Niszczącej, palącej nienawiści, całą jednak przekuł w treningi, w ciężką pracę. A gdy nie chciało mu iść, wybuchał jak bomba z opóźnionym zapłonem.


— Nie będę tego powtarzał, do cholery! Nie zamierzam już więcej wchodzić na górę! I mam głęboko w dupie, co mi grozi za niesubordynację!
Zgromadzeni wokół mężczyźni i chłopcy patrzyli na niego z niedowierzaniem, i wiek czy staż w znajomości z najstarszym z braci Prevców nie miał tu najmniejszego znaczenia. Kranjec w końcu pokręcił głową, ale grupa siedmiolatków z ekipy juniorskiej wyglądała na przerażoną. Janus pewnie w duchu dziękował, że dziś nie wypadł trening otwarty dla mediów, bo planowo tak właśnie miało być.
Wszystkie męskie grupy stały i obserwowały, jak eksploduje.
Na zwykle bladej twarzy Petera pojawił się silny rumieniec. Spojrzeniem wwiercał się w czaszkę Janusowi, który stał w takim samym osłupieniu, jak wszyscy. Szukający najwyraźniej iskry zapalnej, która mogłaby dopełnić dzieła spustoszenia w jego psychice i dokonać katharsis, ze złością cisnął narty na igelitowy zeskok, po czym jak gdyby nigdy nic odszedł, szarpiąc zapięcie kasku.
Jak przez mgłę pamiętał, gdzie się przebierał, wchodził do samochodu, jechał sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę aż do końca baku. Pędził przed siebie, nie zważając na nic. Wybrał drogi zamiastowe, więc nie musiał się martwić żadnymi światłami ani przechodniami. Wybrał adrenalinę, i tak już my wystarczająco pulsującą w żyłach, by ukoić rozrastający się w nim gniew.
Jechał tak długo, aż zrobiło się ciemno. Włączył nocne światła, ale nadal pędził jak rajdowiec.
I wtedy błysnęły mu żółcią ciemne oczy jakieś sto metrów przed nim. Nie myśląc wiele, z całej siły nadepnął na hamulec. Koła wydały z siebie przeszywający ogarniającą ciszę pisk, a samochód zatrzymał się zaledwie metr od niej.
Podobno płochej, kojarzonej z delikatnością.
Sarna zastrzygła uszami, a Peter patrzył na nią, czując bijące mocno w piersi serce. Drżącymi rękami otworzył drzwi i wyszedł na spotkanie wieczornemu, jesiennemu chłodowi. Nie cofnęła się, kiedy podszedł do niej wolnym krokiem. Przypatrywała mu się z zainteresowaniem, przekrzywiając głowę.
O mały włos nie zabił tej niewinnej istoty. Tylko dlatego, że gniew zamroczył mu umysł.
Nie mógł tak robić. Nie mógł się mścić na całym świecie, wybuchać i ranić odłamkami wszystkich dookoła. Wtedy byłby jak ona, a tego przecież by nie chciał.
— Przepraszam — wymamrotał do sarny, która po raz ostatni przekrzywiła głowę, zastrzygła uszami i kilkoma susami znalazła się po drugiej stronie drogi, znikając w ciemnej gęstwinie lasu.


Męczyła go myśl, że jej nowy chłopak może go do niej nie dopuścić. Na tę ewentualność nie miał żadnego planu awaryjnego. Naiwnie sądził, że uda mu się wyprosić o czas na stronie swoją dyplomacją i szarmancją. Nie pozostawało mu zresztą nic innego. Powierzchowność nowego partnera nie dawała powodów do niepokoju w kwestiach dojrzałości, więc liczył, że ta cecha ułatwi mu zadanie. Łudził się, że obejdzie się także bez wrogich spojrzeń...
Teraz, jadąc z rozsądną prędkością do domu, Peter Prevc doskonale wiedział, że nigdy nie będzie w stanie zapomnieć Mili Elin tego, co mu zrobiła, niezależnie od tego, jakie były jej powody. Ale przypomnieć o sobie nigdy nie zaszkodzi.

* * *

To był mroźny i śnieżny dzień w Tokio. Nie czuła się najlepiej — obniżenie nastroju zaatakowało po kilku miesiącach spokoju. Dziękowała w duchu Bogu, że zdążyła zrobić porządne zakupy dwa dni wcześniej, bo nie miałaby siły wyjść tego popołudnia z domu.
Weekendy były dla niej wolne od zajęć, cieszyła się więc swoją małą samotnią, ale kiedy pogoda sprzyjała, zwiedzała jedno z najbardziej zaludnionych miast świata. Odkrywała je kawałek po kawałku, kostkę po kostce, budynek po budynku. Po kilku tygodniach miała swoją ulubioną kawiarnię i herbaciarnię, ulubiony sushi bar, ławkę w parku, sklep w centrum handlowym. Czasem, gdy pozwalały na to czas i pieniądze, wybierała się na siatkarskie mecze tutejszej Premier League. Nawiązała kilka ciekawych znajomości podczas wykładów, ale nic nie było w stanie zastąpić jej Celje. Brakowało tu słoweńskiej zieleni, atmosfery spokoju, poczucia, że mieszka się w zielonym sercu Ziemi. W Tokio dominowały szarość, stal i połyskujące groźnie szkło. Starała się, jak mogła, by uczynić ze swojego sponsorowanego mieszkanka namiastkę Słowenii, dlatego kupiła mnóstwo kwiatów, o które troszczyła się jak o kogoś bliskiego.
Wiedziała, że w troskliwym gromadzeniu środków do pielęgnacji, przeglądaniu magazynów ogrodniczych i for hobbystycznych czai się duszona nostalgia. Nie tylko ta najbardziej oczywista — za ojczyzną — ale także ta za kimś, kto, mimo usilnych prób Elin, nie pozostał obojętny jej sercu.
Być może dlatego podświadomie czuła niechęć i ból. Być może podświadomie chciała zostać w domu. Zaparzyć sobie zielonej herbaty, otworzyć kupioną dawno temu tabliczkę czekolady i włączyć w telewizji kanał sportowy. Odświeżyć bolesną, ale przy tym jakże kuszącą pamięć.
Kiedy operator kamery ukazał panoramę Sapporo, a ona ujrzała charakterystyczną budowę skoczni — stromy rozbieg, wybrzuszenie buli, drobne choinki służące za kolejne granice, okalające trybuny — poczuła ogromny ścisk w sercu. Kurczowo mięła materiał t-shirtu w okolicy mostka, jakby próbowała znieść potworny ból, chociaż wiedziała, że takowy tkwił tylko w jej głowie.
Zaczęli się pojawiać kolejni zawodnicy, ale nie robiło to na niej większego wrażenia, dopóki nie wystartowali ci, których znała od lat: Tepeš, Kranjec, Hvala, Semenič... a potem Cene. Nadal z tak samo łagodnymi rysami twarzy, nadal niewinny jak pierwiosnek. Domen — z chytrym, pewnym swego uśmieszkiem, z pewnością co do własnych możliwości bijącą od całej sylwetki. Aż na samym końcu pojawił się Peter.
Mila ścisnęła koc, doprowadzając swoje palce do zbielenia.
Skoncentrowany jak zawsze. Krótki wydech dla odwagi. W głowie już widział ten skok. Już wiedział, jak go wykona. Jego mięśnie dostały sygnał.
Kiedy płynął w powietrzu, nie przypominał orła. Orły kojarzą się z agresją, gwałtem. Peter wyglądał jak powietrzna istota, jak niezwykłe zjawisko na niebie. Był spokojny, opanowany. Wykonał wszystkie czynności tak, jak zamierzał, a kiedy lądował, nie pozwolił sobie nawet na najmniejszy błąd. Fenomenalny i zapierający dech w piersiach jak zawsze.
Mila poczuła do siebie ogromny żal, że zrezygnowała z tego wyjazdu. Z jednej strony byłby on dla niej emocjonalnym i rytualnym seppuku, z drugiej zaś — balsamem dla oczu i usychającego z tęsknoty serca. Nie znała dnia tu, w Tokio, żeby Peter Prevc, ten niepozorny, wychudzony człowiek, nie przemknął jej przez myśl. Nie potrafiła się zmusić do wyrzucenia ulubionych fotografii, które od zawsze trzymała w swoim kalendarzu i portfelu, bez przerwy zerkała na serdeczny palec w poczuciu, że czegoś na nim brakuje, że coś jest na niewłaściwym miejscu. Że powinna siedzieć w innym, o wiele przytulniejszym mieszkaniu z kotem u boku, kibicując Peterowi szczerze i otwarcie. Tylko taki porządek świata był dla niej właściwy.
I dopiero widok uśmiechającego się na podium Prevca jej to uświadomił.
Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Dlaczego była aż taką egoistką? Nie od dziś wiadomo, że każdy z nas ma samolubne ciągoty — taka już jest ludzka natura — ale co ją podkusiło, by dać im się zdominować? Co dało jej to przeświadczenie, że depcząc serce Petera, postąpi właściwie? Wszystko, co wystarczyło zrobić, zawierało się w jednym słowie: rozmowa. Potrzebowała tylko powiedzieć, jak jest jej źle, a on natychmiast podjąłby odpowiednie kroki. Na pewno nie pozwoliłby jej odpłynąć w otchłań niekończącej się żałoby.
Peter Prevc nie zasługiwał na żadną z krzywd, które ona mu wyrządziła. A ona powinna była pojechać do Sapporo, by mu to powiedzieć.

— W czymś pomóc?
Pogodny głos ekspedientki wybudził ją z letargu.
— Och, nie, dziękuję, na razie tylko przeglądam — wymamrotała, uprzytomniając sobie, gdzie jest i po co przyszła.
Pracownica sklepu skinęła głową.
— W razie czego będę przy kasie.
Mila przytaknęła głową, a kobieta odeszła.
Elin spojrzała na na białą wieczorową suknię — obcisłą, ale rozkloszowaną od połowy ud, z długim trenem. Nie przypominała czegoś, w czym można byłoby wybrać się na bardzo oficjalny bankiet, prędzej na bal do rodziny królewskiej. A raczej... na wesele.
Przez szyby sklepu można było dostrzec ulokowany po drugiej stronie piętra salon mody ślubnej. Chodząc po mieście, Mila starała się nie spoglądać na żadne wystawy takich lokali, a to piętro w centrum handlowym w ogóle pomijała. Tym razem nie miała jednak większego wyboru, bo tylko na nim znajdowały się eleganckie butiki.
Nieco zrezygnowana do tej pory, ucieszyła się, kiedy między wieszakami dostrzegła coś, co zdecydowanie nie przypominało stroju dla księżniczki, a było skromne i eleganckie jednocześnie. Sukienka miała obcisłą granatową „bazę” za kolano, bez ramiączek, zaś od góry snuła się kremowa koronka, sięgająca aż do połowy przedramion, a kończąca się pod biustem. Cena nie była wygórowana, więc Elin zabrała kreację do przymierzalni. Gdy założyła ją i stwierdziła, że wybór okazał się strzałem w dziesiątkę, w jej głowie pojawiło się pytanie:
Czy ta suknia sprawi, że Peter Prevc zwróci na nią choćby najmniejszą uwagę?
Nie otrzymawszy żadnej pewnej odpowiedzi, przebrała się i podeszła do kasy, w duchu licząc, że wszystko pójdzie jednak po jej myśli.

* * *

Hotel Evropa prezentował się tego wieczoru znakomicie: podświetlona fasada odcinała się na tle granatowego nieba, a czerwony dywan przed wejściem nadawał temu miejscu uroczysty nastrój. Przyboczna, hotelowa kawiarnia wpasowała się gwarem w niepogrążone jeszcze we śnie Celje. Wewnętrzna sala, która zwykle służyła za restaurację, została przemieniona w salę bankietową: skromną, acz elegancką, roztaczającą aurę literackiej doskonałości. Goście przechadzali się z kieliszkami szampana w dłoni, gdzieniegdzie stały grupki dyskutantów. Kelnerzy w gustownych garniturach wędrowali przez parkiet ze srebrnymi tacami w ręku. Niewielka orkiestra grała nastrojową muzykę klasyczną.
Mila starała się za wszelką cenę opanować drżenie rąk. Jelar wysyłała ją w coraz odleglejsze rejony sali, by z kimś porozmawiała, a ona nie czuła się na siłach do prowadzenia przesadnie uprzejmych rozmów. Nie było jeszcze wszystkich gości, więc ze zdenerwowaniem spoglądała na wejście, odhaczając w głowie kolejne osobistości.
On jednak wciąż się nie pojawiał. W głowie zamajaczyła jej nieprzyjemna wizja zmarnowanej ostatniej szansy.
Nie liczyła na cuda. Pragnęła tylko zamknąć to, co do tej pory, mimo że winno należeć do przeszłości, wciąż w niej żyło, bo gdzieś w środku nigdy się z tym nie pogodziła. Jeśli miała jeszcze kiedykolwiek ruszyć naprzód ze swoim życiem — jeśli istniała dla niej jakaś przyszłość — musiała na zawsze zaliczyć do minionych ostatnie lata, a nie pielęgnować je, jakby nigdy nie zakończyły się Sylwestrem. Po tygodniu ciężkich prac udało jej się doprowadzić dom rodziców do oględnego porządku. Nie było łatwo, bo brud osiadł w każdym kącie, ale liczyła, że to wystarczy, żeby znaleźć potencjalnych nowych właścicieli. Kiedy robiła zdjęcia białej werandzie, przestronnej kuchni połączonej z jadalnią, sypialniom, salonowi, czuła, że jakaś część magicznego czasu jej dzieciństwa zostaje odczarowana i zamienia się w stos kamieni, farb, mebli i cyferek na koncie. Takie miejsca nie powinny być nikomu oddawane. Powinny przechodzić z pokolenia na pokolenie, nie wolno ich obdzierać z bajkowej otoczki, bo inaczej odbierają ciepło wspomnień, zamiast je wzmagać. Mimo to czuła, że musi się ich pozbyć, bo bez tego do śmierci będzie żyła przeszłością.
Taki sam porządek zamierzała zaprowadzić w swoim życiu uczuciowym. Ale wisiała nad nią mroczna perspektywa braku planowanego końca.
Burmistrz wraz ze swoją małżonką pojawili się w drzwiach sali punktualnie i od tego momentu Marika Jelar nie odstępowała ich ani na krok, mimo że oczekiwano jeszcze kilku poważnych profesorów; ich przywitanie naczelna zrzuciła na karb Elin. Gdy więc szefowa żartowała beztrosko z niczego sobie burmistrzem, Mila witała podstarzałych wykładowców i od czasu do czasu zabawiała ich elokwentną rozmową.
Bankiet trwał już dobre pół godziny. Elin obserwowała przechadzających się, podjadających ze szwedzkiego stołu gości, czasem odrywając wzrok w kierunku widocznego doskonale za wielkimi szybami gwiaździstego nieba. Sądziła, że strojenie się i beztroskie pogawędki poprawią jej humor, ale chyba nie mogła się bardziej pomylić. Czuła olbrzymią samotność w tej pięknej, pełnej ludzi sali. Zrozumiała, że od zawsze tak było: „wielki świat” stanął przed nią otworem, ale poza majątkowymi, nigdy nie miała z niego większych korzyści. Nie nawiązała głębokich przyjaźni; w jej przypadku trudno było mówić nawet o znajomościach. Czy zatem problem tkwił w niej? I w tendencji do wiecznych ucieczek..., przemknęło jej przez myśl. Może od zawsze była sama, bo w jakimś sensie bliskie relacje międzyludzkie ją przerażały. Były o wiele bardziej skomplikowane od suchych stron książek i nauki znaków korektorskich. I nawet Peterowi, pomimo tylu spędzonych razem lat, nie udało się tych obaw zmienić.
Może tak naprawdę, wbrew temu co sądziła, w ogóle się przed nim nie otwarła? Gdyby było inaczej, pozwoliłaby sobie pomóc. Powiedziałaby mu o powiększającej się czarnej dziurze w klatce piersiowej, o tęsknocie, której nie jest w stanie ukoić żaden album ze zdjęciami, o poczuciu, że mogła ich częściej odwiedzać, częściej do nich dzwonić, częściej im mówić, jak ich kochała. I na pewno nie wpadłaby na absurdalny plan egoistycznej ucieczki, na plan, według którego miał ją znienawidzić. I trudno określić, czy wypalił, bo nie wyglądało na to, żeby życzył jej jak najgorzej. Z drugiej strony — Prevc zawsze był skryty. Ale gdyby ktoś mu wadził, ten ktoś na pewno by o tym wiedział.
Chciała, żeby ją nienawidził. Wówczas łatwiej byłoby jej się pogodzić z jego ostatecznym odejściem, które chyba nie miało nastąpić tej nocy, a już wtedy, w „gołębniku”.
— Zaskakująco skromnie wyglądasz, panno Elin.
Mila podskoczyła, nieomal upuszczając trzymany w dłoni kieliszek. Jednak gdy się odwróciła, jej serce zamarło na sekundę.
Znała w tym garniturze każdą nitkę, każdy gram faktury materiału. Krój marynarki, ukryte kieszenie, nawet długość nogawek i rękawów. Od razu rozpoznała śnieżnobiałą koszulę, ozdobną i drogą, i muchę, którą przecież sama wybierała. Stał przed nią taki, jaki miał stanąć dwa lata temu. Takiego miała go obejrzeć przy ołtarzu, prowadzona przez jego ojca do balasek.
— Piękny garnitur — powiedziała słabym głosem, starając się nie wyglądać na zbitą z pantałyku.
— Dziękuję — odparł z uśmiechem, który pozbawił ją najmniejszych nadziei. — Leżał trochę w szafie, więc musiałem go nieco przerobić i odświeżyć, ale nie stracił dawnej świetności.
Kiedy jej pragnienia o nienawiści spotkały się z rzeczywistością, zabolało. Wcześniej nie uświadamiała sobie, ile bólu sprawi jej wrogi błysk w jego oczach, złośliwości, gierki. W głębi duszy liczyła, że przyjdzie taki, jak zawsze — łagodny i skory do zgody.
Dobrze, że obchodził się z nią tak twardo. Nie powinna była nawet marzyć o żadnych skłonnościach do porozumienia.
Posłała mu blady uśmiech i potoczyła wzrokiem po podłodze.
— Kiedy przyszedłeś? — spytała, biorąc spory łyk czerwonego wina z kieliszka. — Nie zauważyłam cię, a pilnowałam drzwi jak Cerber.
— Trochę się spóźniłem — przyznał, swoją postawą coraz dobitniej prezentując pewność siebie. — Miałem drobne problemy z samochodem. Prawdę mówiąc, nadal nie ręczę za to, że dojadę do domu, dlatego zamówiłem sobie tutaj nocleg. Wszedłem, kiedy rozmawiałaś z tym profesorem w zielonym fraku.
Było w nim coś nienaturalnego. Gdzie podział się ten jego stoicki spokój, dodające otuchy ciepło głosu? Peter wydał się Mili nagle obcy, zupełnie jakby rozmawiała z nową osobą. Dopadło ją bolesne poczucie, że mimo dzielącego ich niewielkiego dystansu, Prevc jest bardzo odległy. Że ma go tak blisko, a jednocześnie nie ma go wcale. Był na wyciągnięcie ręki, ale pozostawał nieuchwytny. Jak duch.
Przypatrzył się badawczo Elin, która błądziła wzrokiem po lśniących kafelkach. Starała się uporać ze swoimi zmąconymi przez jego obecność i alkohol myślami. Kiedy podniosła głowę, dawała wrażenie nieco zdekoncentrowanej.
— Mógłbyś... mógłbyś mi poświęcić chwilę na osobności?
Prevc uniósł brwi.
— Twój chłopak nie będzie miał nic przeciwko?
— Ja nie mam chłopaka — odparła sucho, po czym dopiła resztę wina i odstawiła kieliszek na tacę przechodzącego akurat obok kelnera.
Peter zmarszczył czoło.
— A ten, który odbierał cię spod wydawnictwa?
Mila wybałuszyła oczy ze zdziwienia. Jakim cudem dowiedział się o Luce? Vidmar mu powiedziała, śledził ich jakiś zdesperowany paparazzo, znał Ferjana...?
— Widziałem was podczas pierwszej wizyty — odpowiedział na niezadane, acz kłębiące się w głowie Mili pytanie.
Elin prędko przybrała kamienną twarz.
— Nie byliśmy razem — ucięła chłodno, czując, że jeśli cokolwiek doda, wyjdzie na tym źle.
Ku jej zdziwieniu, Peter roześmiał się cicho.
— Ach, więc to tak... — mruknął, jakby bardziej do siebie, nadal z rozbawieniem. Mila poczuła wdzięczność względem samej siebie, że starannie nałożyła makijaż, bo poczuła, jakby sińce pod jej oczami się pogłębiły ze wstydu. — W porządku, porozmawiajmy. — Wskazał ręką na taras. — Panie przodem.
Elin poszła w wyznaczonym kierunku na nieco miękkich nogach. Pogoda, choć powinna zwiastować koniec lata, była wyśmienita — nie wymuszała włożenia płaszcza, raczyła chłodnawym wietrzykiem i całą plejadą świetnie widocznych na wieczornym niebie gwiazd. W oddali spacerowali rozbawieni przechodnie, wypełniając powietrze przyjemnym gwarem. Mila próbowała sobie dodać otuchy, ale nie potrafiła. Postawa Petera jednocześnie spełniała i nie spełniała jej oczekiwań. Po cichu liczyła, że będzie taki jak dawniej, ale słusznie się nie ugiął. Ona przed Tokio też się nie ugięła. W przyrodzie panuje prawo Hammurabiego. Nie miała powodu, by liczyć na cokolwiek innego niż odwet.
— Jest wiele rzeczy, które powinieneś usłyszeć — przemówiła wreszcie, usiłując powstrzymać wkradające się drżenie głosu. — Należy ci się sporo wyjaśnień.
Zamilkła, dając się spowić gwarowi ze środka i ulic. Splotła przewieszone przez barierkę palce dłoni, starając się skupić na tym, co chciała przekazać.
— Pewnie myślisz, że mój wyjazd do Japonii był przejawem egoizmu — odezwała się po kilkunastu sekundach, brzmiąc zaskakująco pewnie. — Cóż, niewiele się pomylisz. — Mila koncentrowała wzrok na wszystkim dookoła, ze starannym pominięciem twarzy Petera. — Jestem egoistyczną... suką. Pakując walizki do Tokio, myślałam wyłącznie o sobie. O tym, jaka byłam skrzywdzona, jakie spustoszenie zasiał we mnie ból, jak bardzo potrzebowałam pomocy. Nie przeszło mi przez myśl, że już nie jestem sama i mam kogoś, kto — wystarczyłoby słowo, a pomógłby mi bez chwili zwłoki.
Uśmiechnęła się gorzko. To tylko utwierdzało ją w przekonaniu, że nie zasługiwała na miłość Petera nawet w najmniejszym stopniu. On przemierzyłby dla niej boso świat. Ona od niego uciekła.
— Zapomniałam, że jestem narzeczoną. Rozumiesz to? Zapomniałam. Ciągle cię nie było, siedziałam sama w domu z kotem. Ale przecież się na to godziłam, prawda? A jednak. Nie potrafiłam znieść tego w tym stanie. Potrzebowałam zbudować siebie od nowa na neutralnym gruncie. Jelar dała mi do tego świetną okazję, więc... ze względu na pewne okoliczności... postanowiłam ją wykorzystać.
Nie spojrzała na niego ani na chwilę, mimo że on nie odrywał od niej oczu.
— Nie wiesz wszystkiego, Peter — powiedziała i poczuła, jak mocno zadrgał jej głos. Wymknął się spod kontroli. — Pamiętasz pierwszy Puchar Świata w Kranju?
Dopiero wtedy podniosła na niego wzrok. Z jego twarzy zniknęło wszelkie lekceważenie; ze zmarszczonym w skupieniu czołem słuchał jej słów. Jakby wyłączył całe otoczenie, łapczywie spijając każde spływające słowo z jej ust. Ledwie zauważalnie przytaknął, jakby z coraz większą obawą przysłuchując się snutej opowieści.
— Nie chciałam z tobą na niego jechać, bo nie miałam siły wychodzić, ale włączyłam relację w telewizji. Kiedy szukałam okularów, z jakiejś starej książki wypadło ślubne zdjęcie moich rodziców. — Przymknęła na chwilę powieki, odpychając ból, który pojawił się wraz ze wspomnieniem. — Budowane od jakiegoś czasu jako-takie samopoczucie zniknęło. Rozpłakałam się. — Przypomniała sobie moment, w którym siedziała we łzach na podłodze, przeklinając nieobecność Prevca. — Potrzebowałam cię tu i teraz. — Zrobiła krótką pauzę, wzdychając. Nadal próbowała okiełznać nerwy. — Bez większego zastanowienia wsiadłam w samochód i pojechałam do Kranja, to nie tak daleko. Jeszcze przez zaśnieżone tory miała się opóźnić druga seria... — Stanęła przodem do Prevca, bokiem opierając się o balustradę, nadal jednak unikała z nim kontaktu wzrokowego. — Na miejscu ochroniarz powiedział, że nie wolno mi przejść bez biletu. Wrzeszczałam jak wariatka, że jestem twoją narzeczoną, że cię potrzebuję, że jestem na skraju załamania nerwowego. W ogóle nie przejęłam się reakcją otoczenia. Właściwie tamten moment z każdym dniem zachodzi coraz gęstszą mgłą w mojej głowie. — Zmarszczyła brwi w krótkim zamyśleniu. Zaskakująco szybko pozbyła się z pamięci zawstydzającego wspomnienia. — Ale ochroniarz nie dał za wygraną. Powiedział: „Pan Prevc nie życzy sobie żadnych wizyt, skupia się przed drugim skokiem.” Uznałam, że zrobiłeś to specjalnie, żebym przynajmniej tu nie mogła być dla ciebie ciężarem. Uznałam, że się mnie wyrzekłeś.
Uśmiechała się ironicznie do swoich dłoni.
— Głupie, prawda? — spytała, spoglądając gdzieś w bok. — I jakież... egocentryczne.
Podniosła oczy na Prevca. Był bardzo zmieszany i zdezorientowany. Jego ściągnięte brwi i błędny wzrok sugerowały próbę objęcia usłyszanych myślą, próbę złożenia ich w logiczną całość.
— Nie miałem pojęcia... — wyszeptał.
Wyglądał, jakby się ugiął. Jakby opadła kurtyna, za którą odgrywał swój mały teatrzyk. Spojrzał na Milę jak na poszkodowaną.
— Pewnie nie chcieli cię niepokoić przed drugą serią. — Wzruszyła ramionami. — Ani psuć humoru po wygranej. — Zrobiła krótką pauzę. Czuła ogarniający ją powoli spokój. — W drodze powrotnej zadzwoniłam do Jelar, że zmieniłam zdanie. Oczywiście, nasłuchałam się jej wrzasków i marudzenia, ale powiedziała, że „miałam szczęście, że jeszcze nie zadzwoniła w kilka miejsc, żeby zgłosić kogoś innego”. Dwa dni chodziłam jak na szpilkach, bo jeszcze nie wiedziałeś. Gdzieś pod przyćmiewającą warstwą żałoby czułam, że cię zranię, ale tylko w tym upatrywałam szansy dla nas obojga. W ucieczce. — Zrobiła kolejną pauzę i wyczytała z twarzy Prevca, że triumf walczy w nim ze współczuciem. — Mam nadzieję, że przynajmniej nie próbowałeś po mnie przekląć całego żeńskiego rodu.
Uśmiechnął się kącikiem ust.
— Och, nie. — Mila poczuła lodowaty szpikulec w sercu. — Umówiłem się raz z Mają po pracy.
Elin ze zdumieniem odkryła, że mimo wszystko ma mu to za złe. Wyobraziła go sobie w jednoznacznej sytuacji z Vidmar i... Ty hipokrytko..., usłyszała w głowie.
Jednocześnie dotarło do niej, że tylko z Mają próbował się umówić. Więc jednak zwątpił w miłość i związki. Mila jeszcze dobitniej odczuła ciężar swoich win.
— Cóż, nie wyszło — dodał bez żalu po chwili.
Czekał. Wierzył, że Mila wróci z Japonii i wpadnie mu w ramiona. A ona wcale nie zamierzała tego robić... Nikt mądry by jej nie wybaczył. Wiedziała, że Peter wlicza się w tę grupę.
— W Sapporo... — zaczęła po krótkim milczeniu, usiłując nie wybuchnąć gniewem na samą siebie. — Chciałam tam jechać. Długo się wahałam. Ale kiedy włączyłam telewizor... Potrzebowałam tego konkursu, żeby otrzeźwieć. Żeby spojrzeć na całą sytuację świeżym, w miarę obiektywnym okiem. Kiedy zobaczyłam cię na skoczni, poczułam do siebie obrzydzenie i nienawiść. Widziałam tego dobrego, kochającego człowieka, któremu złamałam serce, bo miałam taki kaprys. Którego okłamałam, oddając mu pierścionek.
Mówiła cichym, lekko zachrypniętym i pozbawionym jakiejkolwiek energii głosem. Czuła się kamienna od środka. Twarda, nieugięta i bezduszna. Oddanie mu pierścionka i przekręcenie głęboko wbitego w jego serce noża napełniały ją poczuciem nieopisanej nienawiści do samej siebie.
Wiedziała, że na żadne pojednanie nie ma nawet cienia szansy. Była potworem. A potwory się zabija, nie oswaja.
— Kiedy prosiłam cię, żebyś na siebie uważał... To było ostatnie wołanie mojego zdrowego rozsądku. Podświadoma część mnie chciała, żebyś zauważył ten błysk w oku, sygnał, żebyś zaczął mnie ratować, bo tonę. Nie czuj się winny, że czegoś nie zrozumiałeś; to było tak zawiłe, że sama się w tym powoli gubię. Nie zawiniłeś na żadnym etapie i mam nadzieję, że nawet przez moment nie pomyślałeś o sobie w negatywnym sensie, bo czułabym się o wiele gorzej. Nie wiem, czy potrafiłabym z sobą żyć, patrząc codziennie w lustro i czując obrzydzenie do odbicia w nim.
Jakby już tak nie było. Wzięła ostateczny głęboki wdech, uspokajając kolejną falę, która mogłaby zburzyć stabilną tamę.
— Przepraszam, Peter — wyznała otwarcie, odważając się spojrzeć mu w oczy, chociaż sprzeciwiało się temu całe jej ciało. — Za najgorsze cierpienie w twoim życiu. Za każde złe słowo, zły gest, złą decyzję. Za swoje niewybaczalne zachowanie. Jestem okropna, nie boję się do tego przyznać. — Choć ta świadomość wypala dziury w ciele. — Wiem, że głupie „przepraszam” powiedziane na jakimś tarasie nie odkupi moich win ani nie wynagrodzi ci twojego bólu, ale ja nie chcę, żebyś mi wybaczał. Chcę, żebyś wiedział, że żałuję. I że chyba lepiej na tym wyszedłeś, że nie poślubiłeś egoistki, która z taką premedytacją wbiła ci nóż w serce.
Obserwowała zachowanie Petera, który milczał jak zaklęty. Wyglądał, jakby analizował, co należy teraz zrobić; jakby nie był pewien, jak ma zareagować — zgodnie z nierozsądnym sercem czy racjonalnym rozumem. Mila miała tylko nadzieję, że nie obarcza się w głowie winą, że czegoś nie zauważył, że nie usłyszał jej wrzasków w Kranju, że nie starał się zrobić czegoś więcej. Zrobił wszystko, co może zrobić obca osoba wobec czyjejś utraty. Teraz Elin potrzebowała azylu z jego ramion, ale postanowiła pogodzić się z niemożliwością tego planu w następny wolny weekend, z butelką wina i przygnębiającą muzyką. Tylko tak mogła pogodzić się z nieodżałowana stratą Prevca.
Czekała ją jeszcze jedna mała rzecz. Maleńka, niemal nieistotna z punktu widzenia całej historii, ale to ona stała na przeszkodzie jej odcięcia się od przeszłości raz na zawsze.
Wzięła kolejny głęboki wdech. Teraz albo nigdy. Przerażała ją prawdziwość tych słów.
— Musisz wiedzieć... — zaczęła, nagle tracąc rozpęd.
Jesteś potworem, Elin, usłyszała w głowie. Co próbujesz tym osiągnąć? Daj mu spokój. Nie mąć więcej w jego głowie. On zasługuje na kogoś szczerego. Kogoś, kto się nim nie zabawi.
Znowu poczuła do siebie odrazę. Nie chciała się nim przecież zabawić. Nigdy nawet nie pomyślała o nim w takiej kategorii. Ale prawie dwa lata temu to wszystko brzmiało dla niej logicznie i uczciwie. Dziś widziała w tym tylko grę.
Żadne słowa nie były w stanie wyrazić chaosu w jej głowie. Nienawiść, obrzydzenie, ból, bezsilność, rozpacz. Jakim cudem potrafiła pokazywać tylko beznamiętną twarz, wewnętrznie trawiona przez najgorsze emocje?
Ale to była tylko jedna, mała rzecz...
— Musisz wiedzieć — wznowiła z wahaniem, czując drżącą wargę i bijące mocno serce — że gdybym pojechała do Sapporo, to powiedziałabym ci, że nawet przez minutę nie...
— Mila, gdzie ty się szlajasz?! — wysyczała Jelar, stając w drzwiach tarasu. — Zaraz burmistrz przemawia, wracaj natychmiast! Jesteś mi potrzebna!
Elin nie miała szansy powiedzieć choć słowa więcej. Szefowa pociągnęła ją za nadgarstek, a wraz z widokiem Prevca na tarasie przepadła jej ostatnia szansa.
Pomyślała, że to nawet lepiej, tak miało być. Bo naprawdę powinna dać mu spokój.


Kilka godzin później sala opustoszała, a panujący w niej splendor przygasł. Goście kulturalnie wyszli nieco po północy, po szampanie, torcie i życzeniach dla redaktor naczelnej. Przez całą resztę imprezy Mila była pochłonięta ważnymi rozmowami biznesowymi, w których pomagały jej zarówno Jelar, jak i Katja. W krótkich, niemal niezauważalnych momentach Elin wyciągała w górę szyję, próbując namierzyć wzrokiem Petera, ale ani razu go nie napotkała. Zaczęła się martwić, że może wziął taksówkę i jednak nie został na noc, że nie zdąży mu powiedzieć tego, co planowała; ostatecznie jednak przywróciła się do porządku myślą, że w ten sposób wyszło z korzyścią dla niego. Bo przecież ten wieczór miał przysłużyć się spokojowi jego duszy.
Kiedy na sali zostały tylko we trzy, a wokół krzątała się obsługa, stało się dla niej jasne, że przytłoczony szczerym, acz niezbyt przyjemnym wyznaniem Prevc wymknął się z bankietu i postanowił nigdy więcej się z nią nie kontaktować. Prawdę mówiąc, sama chyba by tak zrobiła.
Jelar i Katja rozprawiały o rachunku, o otrzymanych propozycjach, o pracy na poniedziałek. Mila siedziała wyczerpana na krześle, pijąc trzecią i zdecydowanie ostatnią lampkę wina.
Czy czuła się lepiej? Nie bardzo. Poczucie winy i żal do samej siebie nie zelżały. Peter nie miał szansy odpowiedzieć. Mała rzecz pozostała jej sekretem, którego nikomu nie wyjawi. Co chciała przezeń osiągnąć? Sama nie wiedziała. Może taką samą odpowiedź. A może zupełnie przeciwną. Żeby raz na zawsze sobie zapamiętać, że w życiu są sprawy, od których nie ma odwrotu. Że są szkody, których nie da się naprawić i sytuacje, których nie da się naprostować. Bo nikt nie ma zmieniacza czasu Hermiony.
Kamień, który został rzucony. Słowo, które zostało wypowiedziane. Okazja, która przepadła. Tak właśnie miała pokutować, to miało być jej piekło: życie ze świadomością, że zaprzepaściła ostatnią szansę. Karma, nic więcej.
W pewnym momencie z łazienki doszedł wszystkich niepokojący rumor. Najbliższa drzwi Mila zerwała się z miejsca i rozpoznała, że hałasy dochodzą z męskiej toalety. Weszła nie bez zawahania.
Peter leżał na podłodze z krwią spływającą z nosa, próbując się wspiąć po ścianie do góry. Zszokowana Mila podbiegła do niego, wyrywając znad jego głowy kilka ręczników papierowych. Z każdą sekundą było coraz więcej krwi. Przyłożyła mu ręczniki do nosa i podłożyła rękę pod głowę.
— Peter, wszystko w porządku?! — spytała, z niepokojem obserwując, jak Prevc nieruchomieje.
Spojrzał na nią. Rozpoznała to spojrzenie od razu.
— Tak — odparł zza stosu prowizorycznych gazików, nie odrywając od niej wzroku. — Teraz już tak.
Mila aż przestała na chwilę oddychać. Zatliła się w niej nadzieja, krótka jak błysk, że być może w słowach Petera zadźwięczało drugie dno. Czy jest możliwe, by on też wciąż miał swoją małą rzecz?
Do środka wpadli zaaferowani kelnerzy i Jelar z Katją, ale Peter powiedział, że tylko się poślizgnął na mokrej posadzce, że nos na pewno nie jest złamany, bo wie, jak to wygląda i że zostaje na noc w hotelu, więc mają się nie martwić. Mila pomogła mu stanąć na nogi, a on oporządził się przy umywalce na tyle, na ile zdołał.
Przez cały czas milczeli, pozostając sam na sam.
— Odprowadzę cię do pokoju. — Spojrzał na nią z zaciekawieniem. — Inaczej nie zasnę dziś w nocy.
Słychać było tylko cichą pracę klimatyzacji.
— Co tutaj robiłeś tak późno? — ciągnęła, chociaż zdawała sobie sprawę, że już nie zdoła wrócić do rozmowy z tarasu. — Myślałyśmy, że wszyscy już wyszli.
— Oblałem się ponczem — wytłumaczył, wskazując na plamę na czarnej marynarce, przewieszonej przez drzwi kabiny. — Chciałem to zaprać, ale się poddałem. Poszedłem za potrzebą, a po wyjściu... cóż, pierwszy raz od bardzo dawna przegrałem z grawitacją. — Mimo nieco pokiereszowanej, choć już czystej twarzy i zapewne obolałego ciała, uśmiechał się serdecznie.
Mila spojrzała na wykafelkowany blat, do którego wmontowane były umywalki. Na jego brzegu widniała jeszcze zaschnięta krew.
Peter zakręcił wodę, wytarł ręce, zabrał marynarkę i stanął przed Milą gotowy do wyjścia. Z rozpiętą, choć poplamioną koszulą, nadal wyglądał... dobrze. Elin odwróciła się na pięcie i wyszła do części głównej sali, słysząc za sobą kroki Petera. W sali Jelar tylko napomniała jej o kilku sprawach do załatwienia w nowym tygodniu i pożegnała się z nimi. Przeszedłszy przez hol i recepcję, Mila zatrzymała się przed schodami, przepuszczając Prevca.
— Nie bój się, mam pokój na pierwszym — odparł ze lekkim rozbawieniem, pamiętając o niechęci Elin do wszelkiego rodzaju wysiłku fizycznego. Nie wiedział, że dla własnego spokoju byłaby w stanie wdrapać się nawet na dziesiąte piętro.
Zatrzymał się raptownie na korytarzu, po którego obu stronach ciągnęły się rzędy drzwi. Odwrócił się na pięcie.
— Właściwie możesz już iść — powiedział. — Trafię do pokoju.
Elin pokręciła gorliwie głową.
— Nie zasnę, dopóki nie zobaczę, jak zamykają się za tobą drzwi.
Peter ściągnął brwi, ale poszedł naprzód.
Kilka kroków dalej zatrzymał się, tym razem wyciągając z kieszeni spodni kartę i otwierając nią wejście. Położył rękę na klamce, uchylając rąbka ciemności wyzierającej ze środka, ale sprawił wrażenie, jakby coś go zatrzymało. Sięgnął ponownie do kieszeni, wyjmując z niej czarną, aksamitną muchę. Wysunął trzymającą ją dłoń w kierunku zachowującej bezpieczny dystans Mili. Na twarzy miał uśmiech.
— Możesz ją wziąć — powiedział z lekkim rozbawieniem. — Ty ją wybrałaś. Przyda się twojemu przyszłemu mężowi, bo jest świetna.
Mila znowu poczuła ucisk w klatce piersiowej. W ten sposób objawiały się efekty ubocznej niedokończonej rozmowy i wiszącej w powietrzu małej rzeczy. Gdyby wszystko przebiegło zgodnie z jej planem, być może to byłaby zupełnie inna rozmowa.
A może nie? Może nadal zachowywałby się lekceważąco? Miał do tego prawo.
Elin opuściła głowę i pokręciła nią.
— Należy do ciebie — wyszeptała, powolnie wspinając się wzrokiem po jego ciele, opóźniając moment spotkania oczu. — Już zawsze będzie należeć do ciebie.
Uśmiechnął zniknął z jego twarzy, pojawiło osłupienie. Patrzył na nią z lekko rozwartymi ustami, jakby to, co powiedziała, wstrząsnęło nim bardziej, niż powinno. Jakby dotarł do niego głębszy sens jej słów. Jakby wreszcie zrozumiał cel rozmowy na tarasie.
Upuścił muchę i marynarkę, i zrobił krok w jej stronę, przemierzywszy w ten sposób dzielący ich dystans. Mila cofnęła się o pół kroku, ale on i tę odległość pokonał. Zwiesił nad nią głowę, nie zrywając nawet na sekundę kontaktu wzrokowego. Elin poczuła, z jaką mocą bije jej serce.
— Co robisz? — wyszeptała.
— Sprawdzam jedną ze swoich teorii — odszepnął i nim zdążyła mrugnąć okiem, ujął jej twarz w dłonie i pocałował.
Wszystkie wspomnienia odżyły w niej i zapulsowały z rytmem krwiobiegu. Przypominało to zanurzenie w przyjemnej pościeli po męczącym dniu pracy. Miękkie lądowanie. Bezpieczeństwo. Ciepło. Ulubiony smak ust.
Niezależnie od tego, jak wolne od tęsknoty poczuło się jej serce, rozum wiedział, że to niesłuszne. Nie zasługiwała na to. Nie zasługiwała nawet na jego „cześć”, nie mówiąc o cieple dotyku.
Wyrwała się z jego objęć.
— Nie mogę... — wymamrotała, kręcąc głową i wycofując się powoli.
Ale Peter był szybszy; ponownie ujął jej twarz w dłonie, a po chwili zakleszczył ją w swoim uścisku, ledwie pozwalając jej na oddech.
— Możesz — wyszeptał między pocałunkami. — Pozwalam ci.
Spragniony jej, jak i ona jego, nie chciał odejść od wodopoju. Idąc tyłem, kopnął uchylone drzwi, ciągnąc ją z sobą. Wymacał na ścianie włącznik. Zapalił się pojedynczy, niezbyt mocny kinkiet.
Z jej ciasnego koka nic nie zostało. Jego koszula straciła kilka guzików. Kiedy położył ją ostrożnie na łóżko, zawisając nad nią, wspomnienia zaatakowały Milę ze zdwojoną siłą. Bezpieczeństwo. Ciepło. Miłość. To zapamiętała z ich wspólnego mieszkania, a miękkość hotelowego materaca, oddech Petera i jego pełne pasji pocałunki dały jej duszy poczucie powrotu do domu. Myliła się wcześniej; noce spędzane z Luką nie miały w sobie nawet namiastki tych uczuć, które wybuchły w niej po niespełna dwóch latach wyciszenia. Choć nie mogła w to uwierzyć i jakiś głos w jej głowie krzyczał, że jest szalona, że nie zasługuje, że nie powinna, to jednak fakt pozostawał faktem: znowu znajdowała się w kochających ramionach Petera.
Uniósł jej sukienkę, a ona sama podniosła się, żeby ją zdjąć przez głowę. Chwilę później Peter nie miał już spodni z garnituru. Niedoszłego garnituru ślubnego.
Prevc nagle zwolnił. Dysząc w dalszym ciągu, spojrzał na leżącą pod nim Elin, ledwie oświetloną słabym żarem kinkietu gdzieś zza nich. Jej oczy błyszczały, a usta były niemal bordowe i rozmazane. Zmarszczyła brwi.
— Coś się stało? — wyszeptała ledwie dosłyszalnie, jakby bała się, że go spłoszy.
Peter powoli rozjaśnił swoją twarz w uśmiechu. Zaśmiał się cicho.
— Właśnie zupełnie, jakby nic — odszepnął.

Po chwili znowu byli zupełnie nadzy przed sobą. Nie było żadnych sekretów, żadnych nieporozumień. Ich ciała znalazły wspólny język, ale nie zdołałyby tego zrobić, gdyby nie uprzedziły ich dusze. Zaplątani w kołdrę, własne głośne oddechy i ciała, wili się w ostatecznym akcie wzajemnej miłości, spalali w desperackim błysku przeszłości. To nie był dowód na ich zezwierzęcenie — żadne z nich nie powiedziałoby: „Przespaliśmy się ze sobą”. Jedno i drugie powiedziałoby: „Kochaliśmy się”.
I razem dodaliby: „Na nowo”.

* * *

Pierwsza obudziła się świadomość, która pociągnęła za sobą leniwie powieki. Obraz początkowo był zamglony, ale po kilku sekundach się wyostrzył.
To nie były jej ściany, jej podłoga, jej pościel, jej łóżko. Łóżko, które z kimś dzieliła. Wtedy wróciły do niej wspomnienia z poprzedniej nocy. Intensywne, przyjemne i... niepokojące. Poczuła uderzenie adrenaliny. Cicho i powoli podniosła się na rękach, z pozycji siedzącej rozglądając się po pokoju. Zza uchylonego okna dochodził śpiew ptaków i widoczna była szarość nieba. A przecież poprzedniej nocy gwiazdy były dobrze widoczne.
Potem zbudziło się nagie ciało z poczuciem, że znowu jest świątynią, nie tylko środkiem ukojenia bólu i tęsknoty. To początkowo błogie uczucie zostało niemal natychmiast zduszone.
Leżał obok niej, pogrążony w głębokim śnie. Zbyt długo go znała, żeby nie wiedzieć, że byle ruch by go nie zbudził.
Spojrzała na ich rozrzucone ubrania. Zadrżała.
Nie powinna była. Nie należało jej się. Nie mogła ranić w dalszym ciągu człowieka, który na to nie zasługiwał. Nie mogła mu pozwolić na wybaczenie, na zapomnienie jej win. Skoro on sam nie potrafił się zmusić do pozostania w niezgodzie, ona była gotowa mu pomóc.
Łzy cisnęły jej się do oczu. Przywykła do myśli, że na jej skorupie pojawiła się cała pajęczyna pęknięć. Że powoli traciłą filtr dla swoich uczuć. Że stawała się prosta do przeczytania jak otwarta księga. Dlatego musiała chronić to, co jej pozostało, by ostatecznie nie utracić siebie zupełnie.
Zagubiona, nie wiedząc, co robić, zrobiła to, co umiała najlepiej.
Uciekła.




* Celowo unikałam tematu nazwy miasta, w którym Elin żyje, ponieważ nie był to istotny dla fabuły szczegół. Teraz jednak konieczne było doprecyzowanie wszystkich szczegółów, stąd nazwa miasta brzmi Celje (i jest przecudowne! Z każdym researchem coraz mocniej zakochuję się w Słowenii), a hotel jest jak najbardziej prawdziwy. Co ciekawe, Celje leży na drodze między stolicą Słowenii, w której miały miejsce niektóre wydarzenia „Autobiografii”, Lublaną, a Mariborem, do którego niedoszli przyszli państwo Prevc wybrali się na dwudniową wycieczkę (o tym jest w pierwszej części „Polaroidu”). Hotel jest tak samo prawdziwy, jak i miasto, a czyta się go „Europa”, ponieważ w słoweńskim „v” po samogłosce, a przed spółgłoską zawsze czyta się jak „u”. Nie zmieniałam tego jednak w pisowni, bo to jednocześnie nazwa własna tego obiektu.


Bonus: sukienka Mili


26 komentarzy:

  1. Kurde, prawie naprawiłaś co popsułaś. I już widzę Prevca piorącego marynarkę i dlaczego mnie to nie dziwi, że nie wyszło? I jeszcze przegrana z grawitacją... Bez komentarza.

    Aha, miałam przeczytać po wykładzie w domu pod kocem, ale pochłonęłam w busie na raz.

    Czy takie zakończenie sugeruje kolejny polaroid?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy to pochłanianie na raz mogę sobie zaliczyć do sukcesów? I w jakim sensie ten "brak komentarza"?

      Oczywiście, że tak. Przecież Was tak nie zostawię. :D

      Usuń
  2. Powiem Ci, że miałam ochłonąć i skomentować, ale kurde - nadal jestem w kompletnym szoku. Bo wyobraź sobie takową sytuację: Madzia szczęśliwa zajada ciepłą zupę, przegląda twittera i patrzy sobie: "o, rozdzialik! przeczytam!". I tak niczego nieświadoma czytam, czytam, czytam... w końcu mój obiad zdążył zamarznąć, a na dodatek się poryczałam nad tą zupą, no bo...
    Właśnie.
    Ta końcówka była wyrazem nieskazitelnego geniuszu. Zresztą co ja gadam. Nie sama końcówka - ta całość była genialna, niesamowita, a koniec tylko to potwierdził.
    Aczkolwiek przechodząc do fabuły...
    Peter kocha Milę, Mila kocha Petera. To dosyć jasne, aczkolwiek ostatnio napisałam, iż słów "już cię nie kocham" się nie wybacza. I kurde, nie wybaczyłabym na miejscu Prevca, ale to wszystko było zdecydowanie silniejsze niż zdrowy rozsądek. I może to dziwne, ale miałam nadzieję, że tak to się skończy, znaczy niekoniecznie w łóżku, tylko na ogólnym zrozumieniu drugiej strony.
    A Mila... Mila chciała porozmawiać, wyjaśnić, ale cholerka... ma wyrzuty sumienia. Rozum bierze górę nad uczuciami w jej przypadku. Zresztą - bądźmy szczerzy - zazwyczaj była realistką, a nie jakąś szczególną romantyczką. I jasne, wyjaśniła prawie wszystko, niemniej zastanawia mnie jedno... Czy to w jakiś sposób załagodziło ich sytuację, czy tylko bardziej skomplikowało?
    Czytając to miałam w głowie tę pioseneczkę z dzieciństwa: "Uciekaj myszko do dziury, niech cię nie złapie kot bury". Ano właśnie - mam wrażenie, że Mila - choć przyznała się do tego, co przeżywała, nadal unika pełnej odpowiedzialności, boi się stawić czoła temu, co czuje, więc chowa się do takich ciemnych dziur, gdzie pozostaje niezauważona, żyje w odosobnieniu, z nikim nie zawiera bliższych kontaktów, bo tak jest wygodniej. A kot? Kot to teraz Peter, który - pod pretekstem sprawdzenia własnych teorii - próbuje na nowo złapać ją w swoje sidła.
    Pozostaje, więc pytanie, kto będzie szybszy w tym wyścigu. A nawet jeśli ta mała myszka schroni się w swojej norce oraz ucieknie, to trzeba pamiętać, iż kot ma długie łapy i będzie w stanie ją stamtąd - mimo wszelkich przeciwności losu - wyciągnąć, taką mam nadzieję.
    Buziaki i weny, słońce! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak nie telefon, to zupa. Pozbawiam Cię środków do życia! Może Ty czytaj mnie w jakimś odosobnieniu, czy coś? :'D
      Za ten nieskazitelny geniusz mi głupio, bo się nie zgadzam! I na wszystkie inne komplementy też! A czy myszka ucieknie przed kotem raz na zawsze czy może kot wyciągnie łapska - tego nie zdradzą. Bo wtedy nie wróciłabyś, żeby czytać. :D

      Wybacz, że tak krótko i późno, ale naprawdę jestem wdzięczna za ten komentarz. Tylko błagam, niczego nie jedz następnym razem, bo mi się udusisz, a tego bym sobie nie wybaczyła...

      <3

      Usuń
  3. Co Ty ze mna robisz! Nabawie sie jakiejs choroby psychicznej, o ile juz jej nie mam, biorac pod uwage fakt, ze podczas czytania na zmiane usmiechalam sie do telefonu i plakalam, a moja austenowska dusza z kazdym kolejnym zdaniem wyrywala sie z ciala. Wiem, ze juz zaznaczalam to wielokrotnie, ale musze powtorzyc- Twoj styl pisania przerasta moje granice pojmowania, te trafiajace do mnie opisy z cudownymi, nietypowymi porownaniami, to budowanie atmosfery, to wszystko jest absolutnie piekne. Kiedy postanowisz skonczyc pisac te serie, to jestem pewna, ze nigdzie indziej nie doswiadcze takiego uczucia jak podczas czytania tego. A co do samej tresci- w koncu doczekalam sie dokladnego opisu uczuc Petera i dobrze wiedziec, ze mial zal do Mili. Dzieki temu wydaje sie latwiej zrozumialy dla takich "przecietniakow", chociaz to nadal zloty chlopak i to nie tylko za sprawa medali. Zdziwilam sie, kiedy uzywal tej ironii podczas ich spotkania, ale to lepiej nizby mial sie plaszczyc, pokazuje, ze tez macharakterek. A Mila... No coz. Nigdy nie patrzylam na nia przez pryzmat az takiej egocentryczki jak zostala tu opisana, nawet staralam zrozumiec powod jej ucieczki, ale teraz rzeczywiscie mozna jej wiele zarzucic. Peter musi ja naprawde mocno kochac, ze postanowil wybaczyc. A ona tez nie jest do konca tak zla, za jaka sie uwaza- potrafi postawic sie w jego sytuacji. Kocham nad zycie ich konfrontacje, znowu sie powtorze, ale ten opis jest naprawde przyprawiajacy o lzy i dreszcze. Co do samej koncowki to jestem bardzo rozdarta, z jednej strony mam ochote nawrzeszczec na Mile i jej nieuczenie sie na wlasnych bledach, wydawala sie zdecydowana na powrot do bezpiecznej przystani(o ile to nie sprawa wina), a tu nagle ucieka, jakby sama sie karala, stwierdzala, ze nie zasluguje jednak na szczescie i dobro. Z drugiej strony to ciezki typ czlowieka, bardzo zagubiona w sobie, a Twoje zwroty akcji sa jefyne w swoim rodzaju, wiec czekam niecierpliwie na to, co dalej. Oczywiscie chcialabym, zeby wszystko skonczylo sie dladla nich dobrze, kibicuje z calej sily, chociaz nie zdziwie sie, jesli Peter w pewnym momencie powie "dosc"(oby Mila do tego czasu zmadrzala!).
    Pozdrawiam i do poczytania :*
    PS. kiedy skoncxylo mi sie Twoje tlo muzyczne, sluchalam Noah and the Whale (glownie na zmiane Hold my hands as I'm lowered i My door is always open, swoja droga tekst "I fall in love with the world in you" wydaje mi sie bardzo adekwatny do sytuacji Petera) i polecam serdecznie do zapoznania sie z tym swietnym zespolem:)
    PS2. przepraszam za brak polskich znakow:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A niech tam! Wspomne jeszcze raz, bo mnie meczy - jestem pelna podziwu dla Twoich umiejetnosci prozatorskich i nie przestawaj, bo byloby szkoda niesmaowicie, uczucia, jakie Twoje teksty u mmie wywoluja sa nie do opisania.
      No, teraz moge dac spokoj tej juz i tak malo skladnej wypowiedzi

      Usuń
    2. Wypowiedź wcale nie jest mało składna, kocham ją całym serduszkiem. :ʼ) Zapoznałam się z tymi piosenkami, są całkiem przyjemne, aczkolwiek w mój gust do końca nie trafiają – może po prostu powinnam przesłuchać ich jeszcze raz (albo w lepszej jakości).
      Myślę, że Twoje komplementy są przekochane, aż mi się robi ciepło, kiedy je czytam, aż chciałabym w nie uwierzyć. :ʼ) Niestety, tak dobrze nie ma. Wiele muszę poprawić i może po prostu trafiłam do Ciebie jako indywidualnej czytelniczki, ale wątpię, że mogłoby mi się to udać ze większością. Cieszę się jednak, że czujesz się wessana w opowiadanie i w moje opisy uczuć. Może to określenie brzmi sztampowo, ale piszę z serca – to niesamowicie dużo dla mnie znaczy.

      DZIĘKUJĘ. <3

      Usuń
  4. Ten uczuć, gdy orientujesz się, że czwarta część Precli wisi już prawie miesiąc na blogu, a ty nadal jej nie skomentowałeś… Nie polecam. 2/10. Chociaż jest także jasna strona takiego stanu rzeczy – przeczytam ją jeszcze raz bez wyrzutów sumienia, że marnuję czas na coś co już czytałam. Bo przecież komentarz wymaga porządnego zapoznania z lekturą. I nie żebym traktowała czytanie twojej twórczości jako stratę marnowanie czasu. Po prostu jak człowiek ma nawał obowiązków, a poświęca swój czas na coś poza nimi to mogą dręczyć go wyrzuty sumienia. Zresztą, na pewno mnie rozumiesz.
    No to zaczynam!
    Już sam tytuł jest bardzo sugestywny. Moja pierwsza myśl była taka, że z pewnością uchylisz nam w końcu rąbka tajemnicy odnośnie przeszłości naszej dwójki bohaterów, czyli co tak naprawdę się stało, gdzie, kiedy i dlaczego. Coś na co wszyscy czekaliśmy, a w każdym razie ja. Niezmiernie mnie cieszy fakt, że się nie pomyliłam.
    Wizja małych Prevców niegających po domu Mili i Petera totalnie mnie rozbroiła. To co, co chciałabym w życiu koniecznie zobaczyć. Rozumiem argumenty obojga dotyczące ich przyszłego potomstwa i czasu kiedy miałoby się ono ewentualnie pojawić, dlatego pozostawię te kwestię bez większego rozwodzenia się nad nią.
    Jak to u Ciebie bywa pozornie zwykła scena przedstawiająca codzienność dwójki bohaterów rozwija się skomplikowaną, niejednoznaczną sytuację problematyczną zarówno dla Mili jak i Petera. Choć dla tej pierwszej jednak bardziej. Podoba mi się to, że zawsze u Ciebie pojawia się takie drugie dno. Niby mamy sielankę, zwykłe sceny mające przybliżyć czytelnikowi bohaterów, ale zawsze gdzieś tak kryje się wstęp do dalszej, bardziej rozwiniętej historii.
    Opis przeżyć Mili uświadamia, że znajduje się ona na krawędzi. Dotarła do najcięższego, najczarniejszego momentu jej życia i nie może sobie z nim poradzić. Potrzebuje pomocy, ale woła o nią dość nieudolnie. Z jednej strony Peter powinien znać ją już na tyle dobrze, żeby to zauważyć. Z drugiej Elin nadal nie przyznała się całkowicie przed sobą, że bez Prevca sobie nie poradzi. Nie chce chyba też obarczać go swoimi problemami w takim stopniu, żebym musiał wybierać pomiędzy karierą, a nią. Jest to chyba najbardziej altruistyczna rzecz jaką widzimy w jej wykonaniu w tej części. Bo potem niestety będzie tylko gorzej, ale to za chwilę.
    Jak miło uśmiechnąć się na widok Petera Prevca i „dwójki”. Mam nadzieję, że w rzeczywistości Peter też podchodzi do tej swojej, nazwijmy to słabości do liczby dwa xD, z takim dystansem.
    Rozmyślania Petera nigdy mi się znudzą. Jego wizerunek jaki kreujesz jest tak podobny do tego jaki posiadam ja w mojej głowie. Może dlatego zawsze mam banana na pół twarzy, gdy widzę, że dodałaś nowych Precli. Pewnie też dlatego jest to moje ulubione ff o Peterze, a uwierz mi, że miałam podejście do wielu i niestety większość kończyła się po kilku rozdziałach, o ile nie wcześniej.
    Kurczę, Peter niby poukładał sobie wszystko w głowie, niby wszystko rozgryzł, a nadal jednak brakuje mu jakiegoś fragmentu układanki. Więcej wiary w siebie, facet. Mila nie jest aż tak dobrą aktorką, nie dałaby rady ukryć wszystkich uczyć, jakie do Ciebie żywi. Do boju! Idź i odkryj tajemnice panny Elin. I tym razem nie daj jej uciec.
    Szanuję Ciebie i Petera, że jako swoją broń przeciwko Mili wybrał garnitur. Dziewczyna jest już na straconej pozycji xD
    Z niewyjaśnionych przyczyn Jelar bardzo mnie intryguje i lubię jej postać, więc cieszy mnie każdy kawałek o niej. Także, go Mila, poczyń jeszcze więcej obserwacji dotyczących twojej szefowej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten uczuć, gdy lubisz główną bohaterkę, ale irytuje cię jej upór i fakt, że cały czas ucieka przed przeznaczeniem zamiast się z nim zmierzyć. Jezu, przecież ten bal to doskonała okazja, żeby się spotkać z Prevcem na w miarę neutralnym gruncie. I przecież Peter nie zaatakuje jej od razu przy wejściu i nie zażąda od niej nie wiadomo czego przy tłumie, jaki na pewno zgromadzi się z okazji balu. No i w końcu są dorosłymi, dojrzałymi ludźmi, niechże więc się tak zachowują. Chciałabym napisać, że to jedyny moment, kiedy poczułam się zirytowana zachowaniem Mili, ale niestety panna Elina dała w tej części do wiwatu.
      Czy Janus kiedykolwiek nie bywa czerwony? XD Nie odpowiadaj, pytanie retoryczne. I co to za złośliwości ze strony trenera w kierunku jednego ze swoich podopiecznych?! Czy profesjonalizm już umarł na tym świecie?! Żartuję tylko. Goran Janus wygląda właśnie na takiego człowieka, który ma dobry kontakt ze swoimi zawodnikami i lubi sobie trochę pożartować. Nie można przecież traktować życia zbyt poważnie.
      Jak miło, że Demon nic się nie zmienił przez te lata i nadal pozostał tak samo złośliwym i uroczym człowiekiem :D Cieszy mnie także każda wzmianka o rodzinie Petera. Stanowią oni świetny materiał do wielu, wielu opowieści.
      Autentycznie czuję ból gdy stawiam się w sytuacji Petera. Nie mogę jednak utożsamiać się z nim całkowicie, bo wtedy nie byłabym w stanie nie nienawidzić Mili. A bardzo tego nie chcę. Chcę ją zrozumieć tak jak rozumiem Prevca. Chcę jej wybaczyć. I chcę, żeby Peter też potrafił jej wybaczyć. A przede wszystkim chcę, żeby Mila wybaczyła sobie. Bo myślę, że spośród wszystkich tych punktów z mojej listy życzeń to wbrew pozorom ten ostatni będzie najtrudniejszy do spełnienia. Bo skoro Mila tak konsekwentnie stara się unikać Petera, który z kolei stara się pomóc losowi, żeby na siebie wpadli, to znaczy, że nie jest w stanie przyjąć od niego nawet czegoś mniejszego od wybaczenia, a mianowicie współczucia, zrozumienia, akceptacji. Bo myślę, że te rzeczy Prevc mógłby jej zaoferować jako jej przyjaciel, człowiek po prostu jej bliski. Ukazuje się też to doskonale egoizm Elin. Chcąc zaoszczędzić bólu sobie, cały czas nieświadomie dodaje bólu Peterowi, który po prostu potrzebuje tych wyjaśnień by ostatecznie móc ruszyć dalej. Z Milą lub bez niej. Z wybaczeniem lub bez niego. I tego chyba Mila do końca sobie nie uświadamia, jak bardzo nadal rani Petera.
      Dobrze się czyta o „ciemnej” stronie Prevca. O tym, że nie jest doskonały. Że daje się ponieść emocjom. Że nie zawsze nad wszystkim panuje. To dodaje twojemu bohaterowi autentyczności. I sprawia, że łatwiej takiego bohatera zrozumieć, łatwiej postawić się w jego sytuacji. Tylko ta scena z sarną mnie trochę mierzi. Bo jakoś nie wierzę, żeby ktokolwiek przy takiej prędkości zdążyłby się zatrzymać bez przerobienia sarenki na mielonkę. Ale rozumiem, że sytuacja tego wymagała, przymknę na to oko..
      Zresztą Prevc zabijający sarnę trąciły trochę groteską XD
      Brawo Mila, brawo. Jednak zachowałaś po tym bezsensownym wyjeździe do Tokio jakieś resztki rozumu. Które najwyraźniej wyparowały gdzieś w trakcie powrotu do Słowenii. No cóż, cieszmy się z małych rzeczy. Mamy jakiś progres w sposobie myślenia panny Elin. I emocjonalnie też chyba dojrzała do przyznania się do popełnionych błędów.
      Rozmowa Mili z Peterem satysfakcjonuje i nie satysfakcjonuje mnie jednocześnie. Rzuciła wiele światła na stan Mili, na okoliczności w jakich podjęła decyzję o wyjeździe. Pozwoliła mi ją zrozumieć i znaleźć w sobie współczucie dla niej. I tak jak się spodziewałam Peter też odnalazł w sobie te uczucie. Z drugiej strony, kurczę Elin zawaliłaś na całej linii, nie mogę CI tak od razu wybaczyć. Nie wystarczy, że się raz ukorzysz i wszystko będzie cacy. Chcę ją jednak trochę nienawidzić, a nie potrafię.
      Nie wierzę, że to piszę, ale poczułam niechęć do Petera. Umówił się z Mają?! Serio?! Serio?!! Przecież to takie… tendencyjne? I uczynione z premedytacją. I jednocześnie wydaje się tak tanim zagraniem. W tej chwili aż mam ochotę powiedzieć: Spodziewałam się po panu więcej, panie Prevc.

      Usuń
    2. A ja uważam, że Mila powinna powiedzieć do końca to co chciała. Bo jak dużo cierpienia by nie miało to sprawić im obojgu, Peter zasłużył by dowiedzieć się wszystkiego. W tym tego, że Elin nigdy nie przestała go kochać.
      Czy tylko ja pomyślałam, że Peter stracił nad sobą kontrolę z powodu nadmiaru bąbelków we krwi, a nie dlatego że się poślizgnął? Czy jestem już tak zdegenerowanym człowiekiem, że wszędzie upatruję skutków alkoholu? Xd
      Scena zjednoczenia Petera i Mili byłaby najpiękniejszą w tym ff, gdyby nie ta która nastąpiła po niej. I właśnie w tym momencie ukazał się całą swoją rozpiętością egoizm Elin. Nie wiem co zrobić, więc zrobię to co potrafię najlepiej, to co pomoże uniknąć mi konsekwencji moich czynów i podejmowania trudnych decyzji, czyli ucieknę. BORZE ZIELONY KOBIETO, ALEŻ TY MNIE ZIRYTOWAŁAŚ W TYM MOMENCIE! Teraz trochę Mili nienawidzę, ale spokojnie zaraz mi przejdzie. Całe szczęście, że będzie jeszcze jedna cześć, bo inaczej musiałabym ją znienawidzić na zawsze, a tego to ja nie chcę. Mam tylko nadzieję, że swoją głupotą Mila nie pogrzebała zupełnie swoich szans na uzyskanie przebaczenia od Prevca, bo wspólna noc wskazuje, że byłby tego wybaczenia skłonny jej udzielić.
      No nic robi się późno i chyba pierdolę już trochę bez sensu, więc kończę xD Mam nadzieję, że komentarz cię usatysfakcjonuję. Starałam się przelać w nim wszystkie moje myśli, ale przez ten prawie miesiąc na pewno zdążyłam zapomnieć, co mi przyszło do głowy gdy czytałam tę część Precli po raz pierwszy. Za to pewnie niektóre rzeczy pojawiły się w mojej głowie dopiero po drugim przeczytaniu. So enjoy ;)
      PS Widzę, że sporo się ostatnio u Ciebie działo w związku z nielotami. Postaram się przybyć wkrótce na oneshota i 18-stkę. Niekoniecznie w tej kolejności Xd

      Usuń
    3. Właśnie robiłam porządek w szafie i zajrzałam sobie na pocztę, która mnie poinformowała, że dostałam nowy komentarz. Tak się wciągnęłam, że zapomniałam o Bożym świecie i zostawiłam torbę i rzeczy na środku pokoju, zaczytując się w Twojej odpowiedzi. :D
      Rozumiem te wyrzuty sumienia! Ja często piszę z wyrzutami sumienia. Bo wiem, że miałam coś innego robić, a jednak „marnuję czas”. A pisania za marnowanie czasu nie uważam. :) Poza tym, niby jestem na ostatnim roku, a dowalili nam tyle nauki, że płakać, tylko płakać...
      Nie jestem w stanie odpisać na wszystko, ale ten komentarz jest P I Ę K N Y, i nie jest to tylko moja opinia! Większość to Twoje odczucia (i chyba wszystkie takie, jakie chciałam wywołać :D) i bardzo się cieszę, że tak się rozpisałaś. I tak miało być. Mila miała zirytować. I miała być nienawidzona, co, jak widzę, również się powiodło. :)
      Odniosę się do dwóch kwestii.
      Tak, możliwe, że Peter był lekko podpity. Też go takim widziałam, aczkolwiek nie chciałam go „spijać” – żeby późniejsze działania nie miały podłoża „alkoholowego wybryku”.
      Z tą sarną zawaliłam, WIEM, ALE! Ja ostatnio wyhamowałam rozpędzona przy tak niewielkiej odległości, że to cud jest Boski, że nie wrąbałam debilowi, który się nagle zatrzymał.

      Nie wiem, jak Ci dziękować i jak wyrazić mój zachwyt nad każdym napisanym tu przez Ciebie zdaniem, więc powiem tylko: DZIĘKUJĘ! <3

      PS. A komentarze można pisać kiedykolwiek, więc Tośki stoją otworem. :)

      Usuń
  5. Spięłam poślady i biorę się za moje ukochane Precelki. To nie tak, że ja ich olałam, nie, nie, nie! Ja po prostu bałam się za nich zabrać, bo ostatnio nie umiem w komentarze i nie chciałam potraktować ich zbyt płytko.
    Ale ponieważ czas mnie goni, bo a) wiszą nade mną niczym miecz Damoklesa; b) mam wyrzuty sumienia; 3) ostatnia części is commin' to town; to siadam i komentuję. Aczkolwiek nie odpowiadam za efekt tego, co powstanie poniżej, bo już nie pamiętam, co wykombinowałam ostatnio, więc mi się wnioski mogą nie zazębić.
    Dobra, koniec ględzenia. Tytuł!
    "Błysk przeszłości" nie zostawia nam zbyt wiele do wymyślania. Już ostatnio zasugerowałaś, że Milę i Petera czeka rychłe spotkanie, nie obędzie się więc bez wspomnienia ich sielankowej przeszłości. Przez cały tekst "Polaroidu" zresztą przewijają się takie "błyski przeszłości", a spotkanie będzie szczególnym tej przeszłości przebłyskiem. Bo mimo tych dwóch czy trzech spotkań, zamienili ze sobą zaledwie kilka zdań, a teraz chyba nadszedł ten moment, gdy będą mogli sobie wyjaśnić co nieco. I czy ponownie między nimi zaiskrzy (co również kojarzy mi się z błyskiem)? Czy też nie bardzo?
    W końcu - mimo nieporozumień, mimo wielu popełnionych błędów - nadal się kochają, o takim uczuciu jakie było między nimi nie da się ot tak zapomnieć.
    (PRZYPOMNIJ MI O PIOSENCE NA KONIEC!!! - o ile pamiętam, pomagałam Ci zadecydować :P. To było bardzo dawno temu, co tylko przypomina mi, jaka zła kobieta ze mnie :P).

    Rozumiem, że zaczynamy od retrospekcji. Retrospekcje zawsze były bardzo sympatyczne - nie licząc tych z "albumu egoizmu". Ta tutaj jest taka słodko-gorzka. Bo pokazuje Milę i Petera w codziennej, porannej sytuacji, a jednocześnie dotyka trudnego tematu, o którym oboje mają odmienne zdanie.
    Mila oczywiście ma rację - nie jest już najmłodsza, a Peterowi nie śpieszy się do kończenia kariery. Pomijając wszelkie komplikacje zdrowotne, których z roku na rok będzie coraz więcej, "starzy" rodzice mają większą trudność z dogadaniem się z dzieckiem (a dzieci Mili i Petera na sto procent będą "charakterne" :P). Sama mam dobre porównanie, bo pomiędzy moją mamą, a mamą mojej przyjaciółki jest 10 lat różnicy. I choć obie jesteśmy wychowane w podobny sposób, na tych samych wartościach, to jednak ona może porozmawiać z mamą o rzeczach, których moja mama raczej nie zrozumie. Co nie zmienia faktu, że w drugą stronę to również działa.
    Tak czy siak, bo znowu odchodzę od tematu - Mila z Peterem nie powinni zwlekać. Choć nie da się ukryć, że argumenty Petera są również trafne. Biorąc po uwagę fakt, jak rozwinęła się ich relacja - Mila czuła się opuszczona i zaniedbana - co by się stało, gdyby na dodatek została obarczona koniecznością samotnej opieki nad drugim człowiekiem? Być może doczekałaby się pomocy ze strony teściów (in spe), a być może sama musiałaby borykać się z pieluchami, nocnym wstawaniem, kolkami i innymi rzeczami, które mimo piękna macierzyństwa potrafią każdej kobiecie dać nieźle w kość. Łaskawie pominę możliwość wystąpienia depresji poporodowej, na którą mam wrażenie Mila byłaby podatna.
    Ale, z drugiej strony - o czym Peter zdaje się potem wspomina - może właśnie ten mały człowieczek byłby tym, co pomogłoby Mili przetrwać samotne dni; oderwać od smutnych myśli, zająć całą uwagę? Może chłodna kalkulacja tym razem zawiodła Prevca, może zawiodła ich oboje stąpających twardo po ziemi?
    W zachowaniu Mili w tej scenie ewidentnie widać początkowe etapy tego osamotnienia, tej potrzeby zwrócenia uwagi na to, że potrzebuje Petera bardziej niż jej samej się wydaje - to właśnie te szczegóły, o których pisałam Ci w ostatnim komentarzu. Nawet w swoich rozważaniach wspomina o propozycji pracy, niczym w przebłysku jasnowidzenia.
    Obawy Petera też są słuszne i oboje mają rację. Ale oboje też boją się wyjść sobie na przeciw w stronę jakiegoś kompromisu. W stronę rozwiązania, które - pamiętając o czekającej ich w perspektywie przyszłości - mogłoby scementować ich związek na tyle mocno, by przetrwał późniejsze burze.

    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba jest ich największy problem - nie lubią rozmawiać o swoich problemach, nie chcą się otworzyć przed tą drugą, najważniejszą osobą, która powinna być ich powiernikiem, bo nie chcą okazać słabości. Dwa samotne wilki, które postanowiły iść razem przez życie. Razem, ale mimo wszystko jakby osobno.
      Może cała historia przytoczona w "Polaroidzie" zmierza do tego, że odkryją tę prawdę? Że żyli obok siebie, a nie z sobą? Pozwoli im otworzyć się i zaufać sobie bardziej niż kiedykolwiek do tej pory?
      (A tu jeszcze przytoczę: "Nawet nie jedno, a troje, bo dwójka to... cóż, moja najmniej ulubiona liczba" - to taki wesoły przerywnik, przy którym się naprawdę uśmiechnęłam. Bo Peter jest tu taki... no taki, no.)
      A i jeszcze jedno: sugerowałaś się tu nieco Stochami, czy mi się wydaje?

      O, dobrze pamiętałam o tych przemyśleniach Petera - o tym, że taki mały dzieciaczek mógłby dobrze wpłynąć na nich i na ich związek. Co prawda ma wątpliwości co do domniemanego zachowania Mili w takiej sytuacji, ale ja jednak skłaniałabym się ku tej bardziej pozytywnej opcji. Bo Mila uciekła, bo w jej życiu były dwie ważne rzeczy - Peter i praca. Więc w momencie, w którym ten pierwszy pojawiał się w tym życiu bardzo sporadycznie postawiła na ten drugi filar. Małe dziecko zdecydowanie przechyliłoby szalę na korzyść Petera, byłoby czynnikiem, który w końcu zepchnął by na dalszy plan pracę w hierarchii wartości panny Elin.
      Powiem Ci, że ta drastyczna zmiana decyzji - jakby bez powodu - najbardziej mnie ostatnio ubodła. Potrzebowałam tej "kropli, która przepełniła czarę" - bzdury, drobiazgu, pozornie nieistotnego, który jednak pod nawałem wielu przykrości urósł do rangi najgorszej tragedii. (I, o ile pamiętam, jest to dalej w taki właśnie sposób rozwiązane).
      Peter doskonale dostrzega brak racjonalizmu w zachowaniu Mili, która wszak ma pełne prawo zachowywać się nieracjonalnie w swoim stanie ducha. Brak jednak tego impulsu, a przynajmniej jego istnienie nie jest znane Peterowi. Brak tego, co mogłoby zburzyć bardzo kruche, ale jednak, postanowienie Mili, że da sobie radę.
      Prevc radzi sobie z tą sytuacją po swojemu - zachowuje pokerową twarz, pogłębia skupienie na sporcie i wszystko zachowuje dla siebie. Jest tym samotnym wilkiem, który zostaje sam ze swoimi problemami, bo tak nauczył się czynić przez całe życie. Wręcz nie potrafi się nimi dzielić z otoczeniem.
      Z jego perspektywy scena na lotnisku wyglądała podobnie jak i w moich - Mila uciekła od problemu zamiast go rozwiązać, ale nigdy przenigdy nie przestała go kochać. I Peter zdaje się myśli podobnie, dręczy go ta myśl, że Mila nadal go kocha wbrew temu, co mówi i robi. Ale wiem, że gdyby udało mu się zapytać ją o to wprost - skłamałaby. Mniej lub bardziej przekonująco, ale nie przyznałaby się do tego błędu, jakim była ucieczka do Japonii. I faktycznie unikała go przez te miesiące, uniemożliwiając mu konfrontacje jego domysłów z rzeczywistością.
      Peter chce, by postawa Mili była naprawdę ucieczką przed rzeczywistością, która ją przerosła, bo to pozostawia mu możliwość wybaczenia jej. Bo Prevc chce jej wybaczyć, ale Mila musi dać mu do tego solidne podstawy. A aby mu je dać, musi z nim porozmawiać.
      Wszystko znów sprowadza się do rozmowy. Do zaufania drugiej osobie, którego między nimi zabrakło, a oni tego nieopatrznie nie dostrzegli.
      "Naszła go myśl, że być może nigdy nie dane jest nam do końca poznać drugiego człowieka" - o tym chyba też już pisałam. Mila nie dała się do końca poznać Peterowi, dlatego nie zauważył, że go potrzebuje. Nie poznał jej wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nawet w tak trudnej sytuacji nie zwróci się do niego po pomoc sama. A pętla niedomówień zaczęła zaciskać się wokół nich coraz bardziej, więżąc ich w matni, z której Mila ostatecznie w brutalny sposób postanowiła się wyrwać, łamiąc przy tym Peterowi serce.
      Ty mi znowu prezentujesz Prevca w garniturze. Ty mnie znowu chcesz doprowadzić do zawału, tak? Ja nie mogę oglądać takich rzeczy! To przekracza górną granicę mojej estetycznej tolerancji!

      CDN

      Usuń
    2. Gdzieś tu mi się przewinęło w moich rozważaniach słowo "domysł", a Ty z kolei mówisz o Peterowych teoriach. Jedną wymyśliłam - Peter myśli, że Mila uciekła przed problemem. Druga, to zapewne nieśmiała myśl, że Mila nadal go kocha.
      I będzie miał szansę obie te teorie sprawdzić. Pytanie tylko, czy Elin mu na to pozwoli.

      Jakim sposobem od razu poznałam Jelar po "głosie"? (Pomijam fakt, że tuż pod spodem jest podpisana, ok?).
      Robisz z niej straszną materialistkę, ale pasuje jej taki "image". A fakt, że Mila nie ma o niczym pojęcia i informacja o przybyciu Petera uderza ją jak obuchem, podczas gdy Peter wie już o tym od jakiegoś czasu (bo zakładam, że nie licząc retrospekcji piszesz raczej chronologicznie :P) i czyni stosowne przygotowania do tego spotkanie jest dla mnie również znaczący. Jakbyś chciała jeszcze podkreślić, że Peter musi "zaskoczyć" Elin, żeby z nią porozmawiać, żeby ta nie zastosowała kolejnej swojej ucieczkowej taktyki.
      (Też uważałam Jelar za "coś koło czterdziestki" XD. I, tak, zdecydowanie jest charyzmatyczna. Ta postać drugoplanowa wyszła Ci bardzo dobrze!)
      Niestety ze znanych Ci dobrze powodów imię Katja kojarzy mi się wybitnie źle, więc panienki od PR niestety polubić nie zdołam, mam nadzieję, że nie jest zbyt istotna :P.
      Mila popada w lekką panikę, bo spotkanie, którego tak bardzo starała się uniknąć jest... cóż. Nieuniknione. Boi się go bardziej niż zwolnienia jak mówi, ale to byłby duży paradoks, żeby ze względu na Petera zrezygnowała z kariery, skoro nie tak dawno zrezygnowała z niego z powodu pracy, prawda? Musi więc iść za ciosem i raz jeszcze przedłożyć pracę nad osobiste pobudki, choć tym razem ma to o wiele bardziej pozytywny wydźwięk, przynajmniej dla mnie-czytelnika, bo dla samej Elin niekoniecznie.
      A tak na marginesie relacja Jelar i Elin jest świetna. Marika zrobi wszystko dla swojego wydawnictwa, ale mam wrażenie, że gdzieś w głębi serca trochę martwi się o Milę i kibicuje jej i Peterowi. Bo to w sumie dobra reklama dla niej jest, ale nawet nie o to mi chodzi. Raczej o to, że nie jest taka bezduszna, jak mogłoby się wydawać i niejako docenia poświęcenie Mili, dla której to nie jest komfortowa sytuacja, a jednak dla dobra wydawnictwa bierze się w garść (oraz bierze garść leków na uspokojenie, ale to inna inszość). Nie posuwałabym się tu do wniosków w stylu, że próbuje ich na nowo swatać, ale ich relacja na pewno nie jest jej w stu procentach obojętna (aczkolwiek to może być już spora nadinterpretacja).

      Janus jest tutaj niezłym nerwusem, naprawdę ;). Ale w sumie wygląda na takiego, choć ponoć łagodny jest jak baranek o gołębim sercu. A Ty na dodatek podważasz jego autorytet! (Pytanie, czy z miejsca narratora wszechwiedzącego, czy raczej z perspektywy Prevca, który jest tu jakby narratorem mimo trzecioosobowej narracji?).
      Peter skroił już sobie garnitur, ale przekonanie Janusa do puszczenia go z zawodów zostawił sobie na koniec. Może dlatego, że wiedział, że się zgodzi. A może dlatego, że miał mocne argumenty (obecność burmistrza, chociażby). Nic nie powstrzyma go przed tym spotkaniem z Milą, a i Janusa przyzwyczaja powoli do tego, że będzie zwalniał tempo (to tak w kontekście pierwszego fragmentu).
      (Reakcja Domena taka typowa, tak na marginesie. Demon wypisz-wymaluj :P).
      "Nawet jeśli miałoby wyjść na jaw, że była śmiertelnie chora i jechała do Japonii na skomplikowaną, acz skuteczną terapię" - powiedziałbym coś, ale nie powiem. Chyba już Ci wspominałam o tym, że pewnych rzeczy skomentować i zanalizować nie mogę, bo wtarabaniłabym straszne spojlery do "Odchodzę", a tego nie chcę. Więc tylko zwrócę uwagę na ten fragment i zostawię go bez komentarza.
      Całokształt rozważań Petera jednak na komentarz zasługuje, a wręcz go wymaga. Nie umknęło mojej uwadze, że Peter ponownie odnosi się do tego stwierdzenia, że nie da się poznać nikogo do samego końca. Szuka powodu, dla którego Mila postąpiła jak postąpiła i rozważa różne opcje. Jednak co ważniejsze, rozważa też, w jakim przypadku mógłby jej wybaczyć, a w jakim nie.

      CDN

      Usuń
    3. "Oczywiście, że tak — mruknął do siebie w myślach. Jeśli Elin już wcześniej broniła do siebie dostępu, to nie mógł liczyć, że w momencie załamania wpadnie mu w ramiona ze szlochem. Powinien był przewidzieć, że zamknie się w swoim prywatnym światku sumiennie pielęgnowanego smutku, aż w końcu wybuchnie, porażając odłamkami wszystkich wokół" - właśnie o tym pisałam! O! Powinien zauważyć, że Elin jest osobą zamkniętą w sobie i nie zgłosi się do niego z żadnym problemem. Samotny wilk, a raczej wilczyca, która nie jest przyzwyczajona do tego, że ktoś się o nią troszczy. A przecież miłość to dbanie o kogoś bardziej, niż o samego siebie, prawda? To trochę tak, jakby oboje się kochali, ale nie potrafili jednocześnie przyjąć miłości tego drugiego. Jakby umieli kochać, ale nie umieli być kochanymi. Umieli dawać, ale nie umieli brać. To chyba nie do końca egoizm ich zgubił. Nadmierny altruizm potrafi być od niego gorszy, ale nie posuwałabym się do nazywania któregokolwiek z nich altruistą. Bardziej jest to kwestia tego, że Mila nie umiejąc "brać", nie umiejąc "być kochaną" nie potrafiła poradzić sobie z tą sytuacją, więc uciekła z tego związku, by faktycznie zostać sama ze swoim problemem. Sama w odosobnieniu, nie sama w towarzystwie.
      Mila jest tu główną winną, co zaznaczyłaś w swojej odpowiedzi do mojego ostatniego komentarza, o ile dobrze pamiętam. To jej egoizm wszystko popsuł. Ale Peter też nie jest bez winy, z czego zdaje sobie sprawę. Miał prawo być na nią zły, lecz ten etap ma już za sobą. Teraz jedynie pragnie się dowiedzieć, dlaczego stało się tak, jak się stało i... czy jest jeszcze szansa, by to jakoś naprawić.

      Bardzo płynnie przechodzisz do retrospekcji, która ma nam pokazać ten etap "gniewu" u Petera. Na dodatek znowu mamy tu Janusa, podobnie jak w poprzednim fragmencie, co daje bardzo ciekawą paralelną konstrukcję (staram się brzmieć mądrze).
      Zachowanie Petera jest tu takie trochę dziecinne. Nawet trochę bardzo. I nie jestem pewna czy to jest kwestia jego wzburzenia, ale ta scena jest nieco nienaturalna dla mnie (nie, nie mszczę się za Twój ostatni komentarz. Już wcześniej miałam takie odczucia). Nie wiem, czy nawet tak mocno rozstrojony emocjonalnie Peter, byłby w stanie do tak infantylnego tupnięcia nóżką i strzelenia focha. Jest moim zdaniem (i ten prawdziwy i ten "Twój") osobą trzymającą emocje na wodzy, jego wybuch może więc dziwić całe otoczenie, bo pokazuje im Prevca, którego nie znali. Mimo to...
      Mimo to jego wypowiedź wydaje mi zupełnie nienaturalna.
      Podoba mi się motyw katharsis, do którego tu nawiązujesz (o ile dobrze pamiętam, co to było za ustrojstwo - pamięć już nie ta, a ja tylko biedny biol-chem jestem, przypominam :P). Peter podobnie jak i ja jest flegmatykiem, więc doskonale rozumiem jego postawę. Flegmatycy mają jednak to do siebie, że jak się już ich zdenerwuje, to reagują bardziej wybuchowo niż cholerycy. I ewidentnie taka eksplozja złości Prevcowi pomaga, pozwala mu oczyścić myśli i spojrzeć na to wszystko o wiele trzeźwiej.
      Na tej samej zasadzie działa ta nieodpowiedzialna, szaleńcza jazda (której absolutnie nie pochwalam!). Jest skoczkiem, więc adrenalina nie jest mu obca i to w dużych dawkach, tutaj jednak potrzebuje naprawdę solidnego jej zastrzyku. Próbuje zostawić za sobą Milę, swoją złość na nią, wszelkie wątpliwości i gdybania z nią związane. Na chwilę zapomina o rozsądku, przestaje dbać o swoje bezpieczeństwo (pamiętając jednak przy tym wszystkim, żeby nikomu postronnemu krzywdy nie zrobić, vide - drogi poza miastowe), wyzuwa się z wszelkich myśli i emocji - katharsis, oczyszczenie.
      A potem następuje spotkanie, które sprowadza go z powrotem na ziemię. Sprowadza na ziemię i uświadamia, że nie może dać się pochłonąć gniewowi. Uświadamia, że rani ludzi wokół siebie, zadając im taki sam ból, jaki on sam odczuwa. Jest taki jak ONA - Mila, której imię wyrzuca z głowy, której imię działa obecnie na niego jak płachta na byka.

      CDN

      Usuń
    4. I tu znów pomarudzę - jakim cudem przed tą sarną wyhamował, to ja nie mam pojęcia. Droga hamowania przy tej prędkości to grubo ponad sto metrów nawet przy suchej nawierzchni (uczyłam się tego na egzamin na prawko, pamiętam jeszcze!). Inna sprawa jest taka, że sarny zazwyczaj przemykają przez drogę, rzadko zatrzymują się na środku. I nawet jeśli by ją wmurowało, to na dźwięk otwieranych drzwi na pewno szybko zwiałaby do lasu taka sarenka, o tym, że Peter mógłby do niej podejść nawet nie byłoby mowy. Ten fragment ma więc nieco baśniowy wydźwięk i ja bym go rozpatrywała tutaj w nieco bardziej metafizycznym wymiarze - niewinne zwierze jako personifikacja otoczenia, któremu rozwścieczony Prevc zagraża.
      Ale wiem, że to nie o to chodziło, więc z całym szacunkiem - cały ten fragment jest nieco sztuczny, choć faktycznie oddaje stan, w jakim Peter się znajdował po odejściu Mili. Zachowywał się irracjonalnie, nie był do siebie podobny i żył w świecie jakby oderwanym od rzeczywistości. Wyszło Ci to, ale w taki jakby nieco przerysowany, nie komponujący się do końca z całością, sposób.
      Trochę jeszcze zastanawia mnie to "Przepraszam" na końcu. Peter niby przeprasza tu sarnę - mogłabym iść moim metafizycznym tropem i uznać, że przeprasza w ten sposób wszystkich, których zranił swoim zachowaniem w ostatnich dniach. Ale nie pójdę tym tropem, mimo to, to "Przepraszam" wydaje mi się znacznie głębsze. Jakby Peter szukał zgody z samym sobą?

      A potem wynurzany się z tej nieco bajkowej retrospekcji wprost w obawy Petera towarzyszące mu przed zbliżającym się wielkimi krokami spotkaniem z Milą.
      Bo Peter nie wie jaki rodzaj relacji łączył Milę i [rozpaczliwie szuka imienia w głowie] Lukę. Na dodatek nie wie, że nie są już "razem". Z tego co pamiętam, Peter mógł odnieść wrażenie, że to ze względu na Lukę został porzucony, ale w momencie, w którym pokazałaś nam, że chodziło o wyjazd do Japonii, ten pomysł upadł. Mimo wszystko Peter może traktować go jako rywala, choć po przeczytaniu tego krótkiego fragmentu, odniosłam wrażenie, że Prevc ma względem niego dość pozytywne odczucia. Jakby uważał, że Luka jest dla Mili dobrą osobą na jego miejsce. Że zaopiekuje się nią, i że Mila będzie z nim szczęśliwa. A dyplomacji i szarmancji nie można Peterowi odmówić, więc ewentualne spotkanie tych dwóch panów bez wątpienia byłoby, choć na pewno niezręczne, to pełne klasy.
      I znowu masz nawiązanie do poprzedniego fragmentu - tym razem apropos tej prędkości. Że tym razem wraca z bezpieczną prędkością, jakby podkreślając raz jeszcze niebezpieczeństwo tej szaleńczej jazdy w retrospekcji.
      A sama końcówka? Wyjazdu Mili Peter na pewno nie zapomni, ale nie jest wykluczone, że będzie umiał jej wybaczyć. Chce jej o sobie przypomnieć, jakby miał wrażenie, że o nim zapomniała. A może tak naprawdę chce przypomnieć - nie tylko jej, ale i sobie - nie o nim samym, ale o NICH, o tym co ich łączyło? Chce sprawdzić jak Mila zareaguje, jak ON zareaguje, na spotkanie, bo ich poprzednią rozmowę w "gołębniku" ciężko nazwać spotkaniem. Chce sprawdzić, co odrobina szczerości zmieni między nimi, czy coś drgnie w którymkolwiek z nich.
      Czy jest do czego wracać.
      Czy jest coś, na czym mogliby zbudować od nowa swoją relację.

      O, i tu nadchodzi moment, na który czekałam od ostatniego razu (to dość mocna nadinterpretacja, bo czytałam ten rozdział już wieki temu, ale pomińmy to). Mila wpuszcza nas do swojego nowego, japońskiego świata. Świata bez Petera. Samotnego - ponownie - świata.

      CDN

      Usuń
    5. Elin robi wszystko, by zaaklimatyzować się w Tokio, tworzy tu swój mały, osobisty światek w tym wielkim, głośnym mieście, ale nie jest w stanie zagłuszyć tęsknoty. Nawet jeśli poznawanie nowego miejsca, przez kilka miesięcy zajmowało jej myśli, teraz nadszedł moment, kiedy wszystko ma już poukładane i na nowo przytłacza ją ciężar jej decyzji. Przytłacza ją ciężar samotności i pozostawionych za sobą spraw. Troszczy się o kwiatki, bo daleko za sobą zostawiła osobę, o którą się troszczyła. Pierwszą osobę, o którą miała okazję się troszczyć, po wielu latach samotnego życia. Którą porzuciła dla ponownej samotności, która jej teraz tak bardzo ciąży.
      Do tego dochodzi ta masochistyczna myśl, by spojrzeć wstecz raz jeszcze, wrócić do tego, co zwykła robić w Słowenii. By tę namiastkę ojczyzny poszerzyć również o namiastkę Petera. Z jednej strony tego pragnie, a z drugiej taki ruch bez wątpienia będzie dla niej niczym cios w samo serce.
      I - mimo iż doskonale wie, że to jest bardzo zły pomysł - włącza transmisję z Sapporo. A tam czeka ją tak znajomy widok. I tak znajome twarze.
      I Peter.
      Mimo iż tylko na ekranie, wywołuje u niej silne emocje. To trochę tak, jakby podglądała go przez dziurkę od klucza, bojąc się, co zobaczy. Czy radzi sobie? I co bardziej by ją zabolało - świadomość, że daje sobie radę bez niej, że nie jest mu potrzebna; czy wręcz przeciwnie - że jej odejście załamało go i rozsypał się na kawałki?
      (I doskonale oddałaś perfekcjonizm Petera w skokach, wiesz?)
      Mila planowała wyjazd do Sapporo (I teraz nie wiem - było to wspomniane w III części "Polaroidu", czy wiem to, bo o tym rozmawiałyśmy?). Sam ten fakt świadczy o tym, że Peter obojętny jej nie jest. Że być może w głębi serca (ba, jestem tego pewna!) od początku żałowała podjętej decyzji. Że być może pragnęła to naprawić.
      I, gdyby faktycznie tam pojechała, może Peter by jej faktycznie wybaczył. Wybaczyłby jej o wiele chętniej, niż mógłby to uczynić teraz.
      Mila jednak jest uparta - taki już jej charakter ("A na upór leku nie ma", mówi moja babcia, o!) - i nie pojechała. Być może bardziej ze strachu, niż z uporu. Być może na pewno. Bała się odrzucenia oraz tego, że takie spotkanie rozbije ją emocjonalnie jeszcze bardziej.
      Zresztą, już samo oglądanie konkursu w telewizji, sam widok triumfującego Petera uświadomił jej, jak wielki błąd popełniła. Ten widok przełamał mur, który zbudowała wokół swojego serca. A przecież mimo wszystko Peter ciągle w nim tkwił, ciągle o nim myślała i nawet nie próbowała o nim zapomnieć, wciąż trzymając pod ręką ich wspólne fotografie.
      Kochała go z całego serca, a jednak go opuściła. Dlaczego, Mila? Dlaczego?
      Zdaje się, że sama sobie zadaje to pytanie, kiedy dociera do niej, co zrobiła. Załamanie załamaniem, ale przecież po to człowiek szuka w życiu swojej drugiej połówki, by przez takie trudności przechodzić razem, by dzielić problemy i nie music zmagać się z nimi samotnie. Żałoba tak strasznie zaślepiła Milę, że nie dostrzegła tak prostego rozwiązania, jakim była rozmowa. I tu znów dotknę tych "samotnych wilków" - ona nigdy nie miała z kim dzielić się tymi problemami, nie potrafiła się przemóc, by poprosić kogokolwiek, nawet Petera, o pomoc. Dusiła to wszystko w sobie, a problemy otaczały ją coraz mocniej i mocniej, zaburzając obraz sytuacji.
      Ten fragment pozwala spojrzeć na Milę w nieco cieplejszy sposób (tzn. ja nie potrafię jej nie usprawiedliwiać, już jej samo imię jest takie miękkie i miłe, że nie da się z niej zrobić bezdusznej suki, choćbyś nie wiem co robiła). Bo pokazuje nam ją w skruszonej postawie, w momencie, w którym uświadamia sobie bardzo dobitnie swój błąd. Kiedy przed oczami staje jej rozwiązanie tak proste i tak oczywiste, które było na wyciągnięcie ręki. Które wykluczyłoby całkowicie cierpienie zarówno z jej strony, jak i ze strony Petera. Które nie przekreślałoby ich wszystkich planów, które nie zrywałoby - wydaje się, że całkowicie i nieodwracalnie - ich relacji.

      CDN

      Usuń
    6. Mila również - podobnie jak i Peter nieco wcześniej - przeżywa swego rodzaju katharsis. Choć w nieco inny sposób niż Prevc. Widok byłego narzeczonego działa na nią jak kubeł zimnej wody, zmywa z niej wszystkie niepokoje i lęki, które spętały ją i nie pozwoliły myśleć racjonalnie w momencie, w którym podejmowała tę nieszczęsną decyzję. Ukazuje jej tę sytuację taką, jaką widzimy ją my - osoby całkowicie postronne. Sytuację całkiem normalną, która jednak w połączeniu z introwertyzmem - zarówno Mili, jak i Petera - oraz kilku jeszcze innych, niesprzyjających czynników, okazała się dla niej sytuacja patową, bez wyjścia. Uciekła więc wyjściem ewakuacyjnym, pozostawiając za sobą pożar i zgliszcza.
      A wystarczyło porozmawiać.
      Taka skruszona, pełna żalu do samej siebie Mila sprawia, że nie potrafię się na nią złościć (pomińmy fakt, że nigdy nie umiałam). Postąpiła egoistycznie, ale tylko dlatego, że nie widziała innego rozwiązania, była po prostu zagubiona, a na dodatek potwornie uparta. Nie chcę jej usprawiedliwiać, ale muszę - bo sama to zrobiłaś, mniej lub bardziej świadomie.
      Zwrócę jeszcze uwagę na takie szczególiki: "[...] bez przerwy zerkała na serdeczny palec w poczuciu, że czegoś na nim brakuje, że coś jest na niewłaściwym miejscu. [...] Tylko taki porządek świata był dla niej właściwy". Bardzo chwytające za serce. Za to uwielbiam Twoje pisanie - takimi drobiazgami potrafisz zbudować nastrój, który rozmiękcza mnie zupełnie, nie szukając jakiś górnolotnych porównań. Czyni tę scenę jeszcze bardziej "heartbreaking" niż jest sama w sobie.

      Podobnie jak Mila, wracamy do rzeczywistości oraz teraźniejszości. Wracamy wprost do sklepu, bo bankiet się zbliża, i pomijając przygotowanie psychiczne oraz farmaceutyczno-zielarskie (leki uspokajające oraz melisa), trzeba pomyśleć o jakimś odpowiednim stroju.
      To nie przypadek, że powracając myślami do tego wieczoru w Tokio, a co za tym idzie, do Petera, przystanęła przy sukni weselnej, prawda? Takie delikatne zaakcentowanie tego, że przecież gdyby nie jej wyjazd, gdyby nie to wszystko, o czym pisałam przed chwilą, to najprawdopodobniej byłaby już panią Prevc. I Mila dobrze o tym wie, a w kontekście wizji rychłej konfrontacji z Petrem, ta wizja jest tym bardziej bolesna, nic więc dziwnego, że Elin ucieka z tamtej części sklepu czym prędzej.
      Nie wspominając już o salonach mody ślubnej - to już jest dla niej cios poniżej pasa.
      Ale jak trzeba, to trzeba - Mila nie po raz pierwszy musi przełknąć gorzką pigułkę i stawić czoła rzeczywistości. W końcu - sama wpakowała się w ten bałagan. Teraz musi wypić piwo, którego sama nawarzyła.
      Sukienka wybrana przez Milę (zwłaszcza, jak ją sobie na koniec obejrzałam) bardzo mi się podoba. Sama mam podobną, ale nie lubię w niej chodzić, bo koronka nieco mnie gryzie i na dodatek strasznie powiększa mi optycznie biust :/. Ta konkretna jednak wygląda naprawdę cudnie, nie dziwi mnie więc pytanie, który Mila zadaje sobie chwilę później w przymierzalni.
      A jest to pytanie kluczowe - czy Peter zwróci na nią uwagę?
      Nie chodzi o to, czy zwróci - bo bez wątpienia to zrobi, nie sposób nie zwrócić uwagi na kogoś, kto był kiedyś dla nas, a wręcz nadal jest, całym światem. Chodzi o ten rozdźwięk pomiędzy chęcią unikania Petera, a pragnieniem zwrócenia na siebie jego uwagi. Czyżby (dopiero z perspektywy czasu zwróciłam uwagę na te ostatnie słowa) chciała jednak wbrew temu, co robiła i mówiła wcześniej, zainicjować spotkanie z nim? Czyżby wspomnienie tego, że zmarnowała szansę spotkania w Sapporo, wywołało u niej potrzebę wytłumaczenia się i wyjaśnienia Peterowi tego, co bezskutecznie próbował zrozumieć przez ostatnie miesiące?
      Zdaje się, że choć oboje obawiają się tego bankietu i tego spotkania, oboje tak naprawdę pragną go. Pragną spotkać się i spokojnie porozmawiać - czyli zrobi to, czego zabrakło kilkanaście miesięcy wcześniej. To jednak nie wypełni dziury, będzie za to takim przebłyskiem - przebłyskiem tego, co było, bo wszak nie możemy zapominać o tytule tej części.

      CDN

      Usuń
    7. Swoja drogą "zmurszały most" byłby równie adekwatny w tym momencie co i w II części "Polaroidu", nie sądzisz? A nawet "spotkanie na zmurszałym moście", bo wcześniej udało im się postawić na nim stopy, a teraz spotkają się na zgliszczach swojej relacji i wydarzy się jedna z dwóch rzeczy - albo ten most się definitywnie zawali, albo wspólnie udam im się go umocnić.
      Odpowiedź na pytanie, którą z tych dróg obierzesz poznamy zapewne w ostatniej części tego opowiadania.

      No i nadszedł ten wieczór. Mila chyba powinna być wdzięczna, że Jelar zrzuca na jej barki taki ogrom pracy podczas bankietu, bo odrywa jej myśli od Prevca. A jednocześnie pracowanie w tak stresujących warunkach - kiedy jej ex-narzeczony w każdej chwili może stanąć za jej plecami - na pewno nie jest komfortowe. Jelar uczy Milę na pewno jednego - oddzielania pracy od życia osobistego, co Elin nie przychodzi tak łatwo.
      Dobrze się domyśliłam (choć to chyba nie było trudne do wychwycenia), że zaplanowała sobie w jakiś sposób spotkanie z Peterem, przygotowała się do niego, choć nie zmienia to faktu, że się go bardzo boi. Boi się, że Peter nie będzie chciał z nią rozmawiać, boi się, że się zmienił, boi się, że jej nie wysłucha. Ale boi się też, że nie starczy jej odwagi, by wyznać mu, że...
      No właśnie - że co?
      Że nawaliła? Że żałuje? Że nie śmie prosić o wybaczenie? Że to nie tak miało wyglądać, że przerosło ją to wszystko, a była zbyt dumna, by poprosić o pomoc? Nawet jego?
      Mila wspomina o ostatniej szansie - zdaje sobie sprawę, że choć przecież dobrze wie, gdzie można Petera zazwyczaj spotkać - dom, skocznia, etc - to jednak tak naprawdę jest to ostatni moment na spotkanie i rozmowę. Jeżeli nie znajdzie w sobie odwagi teraz, to już nie będzie mowy o zamknięciu tego rozdziału i już zawsze będzie się to kłaść cieniem na jej życie i relację z innymi ludźmi. Z biegiem czasu Mila stanie się emocjonalnym wrakiem człowieka, bo świadomość życia, na które miała szansę, którą zmarnowała, będzie jej ciążyć już zawsze.
      Mila chce zamknąć rozdział (o, tu mi się nieświadomie wkradło takie autobiograficzne porównanie :P) zatytułowany "Peter Prevc", ale kto wie, czy jest to równoznaczne z całkowitym wykreśleniem go z jej życia. A nuż te wyjaśnienia, które chce mu przedstawić, pozwolą zacząć im jeszcze raz, z czystą kartą?
      Elin wspomina, jak trudno było jej posprzątać i wystawić na sprzedaż swój rodzinny dom - mam wrażenie, że z "posprzątaniem" po Peterze będzie jeszcze trudniej. Serce to miejsce, które bardzo niechętnie podlega jakimkolwiek porządkom.
      Jelar zrzuca na Elin najcięższe zadanie, ale to również pokazuje, jak bardzo Mila jest profesjonalna w tym, co robi. Lata, kiedy poświęcała się karierze nie mając życia osobistego - którego nie potrzebowała, jak jej się zdawało - procentują tym, że szefowa powierza jej najbardziej odpowiedzialne zadania. Myślę, że na jej relacji z Peterem zaważył też fakt, że ciężko jej było potem zwolnić tempa - tak samo jak Peterowi. Nagła potrzeba wygospodarowania czasu na życie prywatne spotkała się u nich z brutalną prawdą, że doba ma tylko 24h.
      Mila jest zajęta pracą tak bardzo, że udaje jej się przeoczyć przybycie Petera, ale mimo to pozwala sobie na pewne rozważania. Dociera do niej, że jej wieczne uciekanie pozbawiło ją tego elementu życia, który istnieje poza pracą. Pracą, która kiedyś się skończy, zostawiając Milę w samotności w otoczeniu wspomnień swoich nic nie wartych - nie mówiąc tutaj o materialnych korzyściach - sukcesów.
      Sama przyznaje to, co ja już odkryłam jakiś czas temu - nawet Peter nie przełamał jej zdystansowania do ludzi, nawet jego nie wpuściła do samego środka swojego serca, nawet jemu postawiła pewne bariery. A żałoba te bariery jedynie pogrubiła, pozostawiając Prevca walącego w nie bezsilnie głową.
      Jednak jak już mówiłam - i on nie był bez winy.

      CDN

      Usuń
    8. Mila dochodzi do słusznych wniosków - dobrze wie, jak powinna była postąpić. I uświadamia sobie, jak wielką głupotą było rozwiązanie tej sprawy, w ten sposób który wybrała. A raczej skomplikowanie jej, bo z rozwiązaniem zbyt wiele to nie miało wspólnego.
      Na rozwiązanie przyszedł czas teraz i Elin dobrze wie, że wyjdzie z tego ze złamanym sercem. Faktycznie, gdyby Peter jej nienawidził, byłoby jej łatwiej. Ale w głębi serca chyba dobrze wie - tak samo jak ja - że taka opcja nie jest w ogóle możliwa. Gdzieś jednak czai się w niej lęk przed tak definitywnym napisaniem słowa "Koniec" - mimo iż sama mówi, że powinna to zrobić o wiele wcześniej - już teraz, zaraz, za moment. Gdy tylko Peter zechce pojawić się w zasięgu wzorku.
      ...co ten czyni zaledwie chwilę później, jak zwykle w swoim szarmanckim, lekko zawadiackim stylu.
      Fascynujące jest to, że mimo tego co ich dzieli, Peter potrafi powitać Milę w taki sposób, że pokusiłabym się o stwierdzenie, że w jakiś sposób ją adoruje - co zasadniczo może nie być tak odległe od prawdy. W końcu nadal jest tą samą kobietą, z którą chciał się ożenić.
      O ile Milę prześladowały sukienki ślubne, to Peter w ślubnym garniturze to już naprawdę chichot losu. I tak się zastanawiam - Prevc chciał jej coś tym zasugerować? Taka drobna szpilka pod tytułem "a mogło być tak pięknie"? A może wręcz przeciwnie, sugeruje, że wciąż jest dla nich jakaś szansa, że jeszcze nie wyrzucił/nie sprzedał tego garnituru?
      (I już nie będę nic mówić o tym, że Peter, garnitur i #wybiła23 to złe połączenie dla mnie :P).
      Mili postawa Petera wydaje się twarda, a ja odnoszę wrażenie, że jest wręcz przeciwnie. Podchodzi do niej ostrożnie, próbuje wybadać sytuację, pozostawiając jednak niewielką barierę zbudowaną z ironii i takich "podstępnych chwytów" jak ten ślubny garnitur. Może Elin ma trochę nadmierną skłonność do samobiczowania, może te przytyki Petera odbiera mocniej niż powinna?
      (czy ja ją znowu usprawiedliwiam?)
      Mila dodaje sobie animuszu czerwonym winem i dostrzega, że Peter jest jakby inny. Myślę, że Prevc ma podobne odczucia i oboje stąpają dookoła siebie ostrożnie, niczym na tafli cienkiego lodu. Bo, Mila ma rację - są dla siebie obcy, zaczynają od nowa.
      Ale żeby zacząć od nowa, muszą wyjaśnić jeszcze to, co wisi między nimi, niczym zgliszcza mostu łączącego ich niegdyś. Są tak blisko siebie, a jednak daleko. Razem, a jednak osobno. Ta sytuacja wbrew pozorom nie jest tak różna od ich dotychczasowej relacji, jak mogłoby się im wydawać.
      Peter (tutaj płynnie przechodzisz z narracji Mili do narracji Petera i z powrotem - aczkolwiek nadal jest to narracja trzecioosobowa, da się wyczuć, że szala przechyla się w jedną ze stron) zastanawiał się, jak skłonić Milę do rozmowy, a tu okazuje się, że ona sama proponuje to z własnej woli. Nie omieszkuje zahaczyć o sprawę jej domniemanego chłopaka. A Mila choć bardzo nie chce wdawać się w szczegóły swojej relacji z Luką to swoją tajemniczością w jego kwestii nie pozostawia Prevcowi zbyt wiele miejsca na domysły. Swoją drogą Peter nadal umie czytać z niej jak z otwartej księgi - nie zatracił tej zdolności, choć Mila i tak nie dopuściła go do siebie w stu procentach, o czym wspominałam już kilka razy. Widać jednak w tej scenie jak wiele ich łączyło i nadal łączy. Mimo zerwanego mostu, pewne rzeczy pozostają niezmienne i nie da się ich tak po prostu wykreślić z pamięci i serca.
      Swoją drogą, reakcja Petera, kiedy domyśla się jak wyglądał układ Elin-Fejran, sugeruje mi, że w jego głowie powoli zaczyna się układać wizja tego, w jakim stanie psychicznym Mila znajduje się teraz oraz jak to wyglądało podczas jej okresu odosobnienia. A także umacnia jego tezę, że Mila o nim nie zapomniała, bo nie była w stanie związać się z nikim na poważnie.
      Mam wrażenie, że Peter do tego spotkania podchodzi trochę jak do swego rodzaju eksperymentu, Mila natomiast traktuje je jako samobiczowanie, połączone z częściowym chociaż rozgrzeszeniem.

      CDN

      Usuń
    9. I faktycznie, nie pozostawia na sobie suchej nitki, nie patrzy jednak przy tym na Petera, jakby bojąc się dostrzec w jego oczach potwierdzania rzucanych na siebie inwektyw. Mówi mu to wszystko, o czym już wspominałam - że nie dostrzegła możliwości porozmawiania z nim o swoich problemach i obrała samotną ścieżkę egoizmu. Zamiast rozwiązać swoje problemy, skupiła się na sobie i na pracy, bo od nich uciec, porzucając przy tym Petera, uciekając również od niego, z powrotem na swoją samotną ścieżkę.
      Nie była przyzwyczajona, że nie jest już sama, że ma kogoś, kto będzie ją wspierać zawsze i wszędzie.
      Jeśli tylko da mu znak.
      Tutaj sugeruje delikatnie Peterowi, że jego częsta nieobecność miała wpływ na to, że łatwiej było jej zapomnieć o tym, że go ma, że może jej służyć pomocą. Że choć to ona jest tu główną winną, to i on mógł w jakiś sposób zainterweniować odpowiednio wcześnie, zauważyć, że nie wszystko jest w porządku.
      O, i tu jest ten fragment, o którym rozmawiałyśmy. Ta "kropla, która przepełniła czarę". A ponieważ rozmawiałyśmy o tym bardzo, bardzo, BARDZO dawno temu to już nie pamiętam, czy nie sugerowałam Ci przypadkiem czegoś w podobnym guście, ale nie chcę się tutaj w żaden sposób podpisywać pod Twoim pomysłem. Najistotniejsze jest to, że to był ten element którego brakowało - impuls, który popchnął Milę do zmiany decyzji i przyjęcia propozycji Jelar. Przed wyjazdem Petera do Kranja (swoją drogą, zawody PŚ w Kranju? Oglądałabym!) powiedziała mu, że nigdzie się nie wybiera, ale podczas jego nieobecności zdarzyło się coś, co ją doszczętnie rozchwiało. Przypadkowo odkryte zdjęcie rodziców, rozdrapało z trudem jako-tako zasklepioną ranę. Ból na nowo odżył w Mili, która poczuła przemożną potrzebę znalezienia ukojenia w ramionach jedynej osoby, która mogła jej to dać - w końcu poczuła, że nie poradzi sobie z tym sama i naprawdę potrzebuje Petera.
      Wsiadała więc w auto i pojechała. A tam, na skoczni, nie dopuszczono jej do narzeczonego. Dobrze wiemy, że biurokracja na imprezach masowych jest straszna - nie ma biletu, nie ma wejścia - nic więc dziwnego, że ochrona nie wpuściła jej na teren skoczni.
      A Mila - ogłuszona przez żałobę i rozpacz - odebrała to o wiele intensywniej niż powinna. Irracjonalny był pomysł, że to z polecenia Petera została odsunięta, że nie chciał mieszać życia osobistego ze sportem, że to on zadecydował o tym, broniąc jej do siebie dostępu.
      Że zostawił ją z jej problemem samą.
      Zatem ona postanowiła zostawić jego i poradzić sobie z tym wszystkim po swojemu - samotnie, rzucając się w wir pracy, daleko, daleko od domu. I do wspomnień. Oraz od Petera, który ją - patrząc z jej perspektywy - zawiódł, kiedy go najbardziej potrzebowała.
      Patrzy w końcu na niego i odkrywa, że Peter dostrzega w niej to, co ja widzę cały czas - zagubioną kobietę, która padła ofiarą swojej własnej paranoi i nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Wiem, że nie spodoba Ci się to określenie, że nie chcesz, by czytelnicy wybielali Milę z pomocą ciążącego nad nią fatum, pecha, czy przypadku, ale nie da się ukryć, że odrobina tego nieprzewidywalnego elementu również jest składową tej całej sytuacji. Tak niewiele przecież brakowało, by załamana Mila dotarła w bezpieczne ramiona Petera i znalazła w nich ukojenie. W takim przypadku, myśl o ucieczce nie zaświtałaby jej w głowie, uświadomiłaby sobie, że może mu zaufać i że Peter jej pomoże. Sam Prevc z kolei zapewne dojrzałby w jak bardzo złym stanie jest Mila i kto wie, czy nie zdecydowałby się na krótki urlop od startów, by wesprzeć ją jeszcze bardziej? Ten scenariusz wydaje się całkiem prawdopodobny, co więc sprawiło, że Mila nie trafiła na bardziej empatycznego ochroniarza, Peter nie postanowił się rozgrzewać przed skokiem akurat w tym miejscu, ktoś ze znajomych nie dostrzegł jej za bramą skoczni?
      Ja to w ten sposób zostawię, bo mogłabym perorować na ten temat jeszcze długo - podobny temat miałam na maturze z polskiego i brakło mi miejsca, by wyczerpać temat, a stron miałam 6, więc rozumiesz skalę problemu ;P.

      CDN

      Usuń
    10. Peter o niczym nie wiedział, więc zmiana decyzji Mili bardzo go zaskoczyła i zabolała. Teraz jednak, kiedy wszystkie elementy układanki trafiły na właściwe miejsce... Czy Peter będzie w stanie zrozumieć położenie, w jakim znalazła się wtedy Mila i być może jej... wybaczyć?
      (wiem, że napisałaś zakończenie już i jeżeli tam nie ma happy endu, albo chociaż otwartego zakończenia to Cię znajdę i uduszę!).
      A to uczucie triumfu, które Mila dostrzega na jego twarzy? Dla mnie to znak, że jego domysły zaczynają się potwierdzać, że ich związek jeszcze nie jest na straconej pozycji.
      Peter wyszedł Ci jako całkiem rozsądny bohater - jego zachowanie względem Mili w tej sytuacji idealnie koreluje z jego chłodnym, opanowanym charakterem. Natomiast irracjonalne, podejmowane w emocjach decyzje Mili dobrze nawiązują do jej ognistej osobowości.
      Mila zręcznie - mniej bądź bardziej świadomie - przemyca pytanie o ewentualne związki Petera w trakcie ich rozłąki. I cóż, odpowiedź nie za bardzo jej się podoba, co faktycznie jest drobną hipokryzją z jej strony. Nawet mocną, skoro Peter zaledwie się z Mają umówił, a Mila... no cóż. Jeżeli chodzi o bagaż emocjonalny, myślę że w kwestii "distractorów" są kwita.
      Aczkolwiek, umówienie się z Mają trąci mi tu jakimś podstępem. Nie da się tutaj nie zauważyć swego rodzaju paraleli, ewidentnie jest to nawiązanie do sytuacji z "Autobiografii" i mam wrażenie, że nie jest to tylko Twój zabieg autorski, ale pomysł samego Petera. I to nie tyle jako wejście po raz drugi do tej samej rzeki, ale może jako próba (niezbyt udana) zwrócenia uwagi Mili. Pośrednio ten efekt zostaje osiągnięty, bo nie sądzę by uwadze Prevca umknęły zamiany na twarzy Mili po jego rewelacjach - których co prawda nie opisałaś, ale dam sobie rękę uciąć (dla bezpieczeństwa jednak - lewą), że takowe wystąpiły.
      Myślę, że Peter nie zwątpił w związki - raczej gdzieś w głębi serca wiedział, że nikt i nic nie zastąpi mu Mili. A czy to prawda, że jest zbyt mądry by jej wybaczyć? Cóż, miłość i rozsądek nieczęsto chodzą wspólnymi ścieżkami.
      (czy ja dochodzę teraz do tego fragmentu, który mi się nie podobał po poprawkach? be aware!)
      (ale po dłuższych - ekhem! - przemyśleniach dochodzę do wniosku, że jednak były to zmiany na lepsze!)
      Mila oficjalnie przyznaje się, że oddając pierścionek na lotnisku, kłamała. Kłamała, mówiąc mu, że go już nie kocha. Mam wrażenie, że kolejny z Peterowych domysłów znajduje swoje potwierdzenie w jej słowach, a mianowicie - że nie przestała go kochać.
      Elin czuje do siebie takie obrzydzenie, do którego ja nie mogłam się dotąd doprowadzić, może dlatego pierwotnie ten fragment po zmianach wydawał mi się nieco przesadzony, zwłaszcza w porównaniu do pierwszej "łzawej" nieco wersji (jak coś pokręciłam to przepraszam, pamięć ludzka jest zawodna :P. A jam zbyt leniwa, by do tamtej konwersacji i pierwszej wersji się dokopywać.). Po przeczytaniu jednak tego po raz piąty i to po dłuższej przerwie, stwierdzam, że ma to sens. Mila bardzo emocjonalnie podchodzi do wszystkiego, jak wcześniej pisałam, ma "ognistą" osobowość i wszystko przeżywa jakby "bardziej" niż powinna. To co mówi Peterowi - o tym, że nie jest winny temu, że nie zauważył, co się z nią dzieje - idealnie pokrywa się z tym, o czym wspominałam. Mila żałowała swojej decyzji, jeszcze zanim na dobre wyjechała. Próbowała chwycić się brzytwy nim zatonie, ale Peter był w zbyt wielkim szoku po jej odejściu, by dostrzec te sygnały. Tak jak mówi Elin, nie powinien się obwiniać, ale cień świadomości, że mógł temu zapobiec, zawsze pozostanie w jego umyśle.
      Mila przeprasza Petera, mimo iż słowa niewiele mogą tu pomóc. Są jak plaster na ziejącą do kości ranę - jedynie sygnalizują próbę naprawy wyrządzonego zła.

      CDN

      Usuń
    11. "Wyglądał, jakby analizował, co należy teraz zrobić; jakby nie był pewien, jak ma zareagować — zgodnie z nierozsądnym sercem czy racjonalnym rozumem." - CZY TO ZDANIE TU BYŁO?! Czy cały ten akapit tu był w ogóle? Bo pasuje mi idealnie do mojej analizy - zatem nie będę się po raz kolejny powtarzać - a zupełnie go nie pamiętam!
      Mam wrażenie, że końcówka tego fragmentu jest ciut inna. A może patrzę na to z innej perspektywy?
      Tak, czy siak, Elin ma jeszcze jedną rzecz do powiedzenia Peterowi. Mały, ale jakże istotny szczegół. Coś co może zaważyć na "być albo nie być" ich relacji. Wie, że może to diametralnie zmienić podejście Petera, może dać mu nadzieję, może zasugerować mu, że mają szansę zacząć od nowa... choć przecież Mila zraniła go tak dogłębnie, że nie wierzy, że Peter da radę jej wybaczyć.
      Ja myślę inaczej. I kluczowe jest tu, żeby Mila najpierw wybaczyła sobie.
      "Musisz wiedzieć, że gdybym pojechała do Sapporo, to powiedziałabym ci, że nawet przez minutę nie..." - Jelar oczywiście wchodzi w najmniej odpowiednim momencie, co sprawia że mój poziom sympatii do niej... no dobra, nie spada, jak chciałam napisać. Bo dzięki temu mamy odpowiednie napięcie (mam ochotę zacytować tu Hitchcocka, ale jestem zbyt leniwa; jestem pewna, że wiesz o jaki cytat mi chodzi :P) i nie dowiadujemy się ostatecznie, co też Mila chciała powiedzieć Peterowi.
      Ale ja swoje wiem - a i Peter się pewnie domyśla, a Elin mogłaby teraz tylko te domysły potwierdzić - że chciała mu powiedzieć, że nigdy nie przestała go kochać. I nadal go kocha, choć - jak uważa - nie zasługuje na niego.
      Pytanie, co Peter zrobiłby z tą informacją?
      Mój pomysł, że to był jeden z jego domysłów, teorii - jak to nazwałaś sama - sugeruje, że istnieje szansa, ze potwierdzenie jej skłoniłoby go do wybaczenia Mili.
      Bo poniekąd po to tu przyjechał - by dowiedzieć się, czy Elin zagrała paskudnie na jego uczuciach, czy też po prostu pogubiła się we własnych emocjach i oszołomiona ich nadmiarem zrobiła to, co wychodzi jej najlepiej - uciekła.
      Los - pod postacią Mariki Jelar, oczywiście - zadecydował, że Peterowi pozostały jedynie domysły, a Mili poczucie, że tak będzie lepiej. Lepiej, jeśli pozostanie w umyśle Prevca bezwzględną, zimną osobą, która zwodziła go przez ich wspólne lata, by porzucić go z dnia na dzień. Że w ten sposób, łatwiej mu będzie o niej zapomnieć i zacząć budować swoje życie bez niej od nowa, z czystą kartą.
      Los to jednak przewrotna bestia, droga panno Elin. Zwłaszcza, gdy dotyczy tak upartej i dociekliwej osoby jak Peter Prevc.

      Praca odciąga nieco Milę od myślenia o Peterze, ale nie całkiem. Mimo wszystko szuka go wzorkiem ponad głowami znamienitych gości, zastanawia się, czy jednak nie odszukać go i nie wyjawić mu prawdy. Ostatecznie jednak godzi się z faktem, że Peter opuścił przyjęcie po cichu i jej ostatnia szansa na minimalne ocieplenie swojego wizerunku w jego oczach przepadła. Że już nigdy go nie zobaczy.
      Osobiście odnoszę wrażenie, że Peter wie, co Mila chciała mu powiedzieć. Ale jeśli nie padło to z jej ust, nie ma solidnych podstaw, by cokolwiek uczynić w jej kierunku. Być może faktycznie pozostawił temat panny Elin za sobą, jak się Mili wydaje i stałaby się tylko pięknym, ale też smutnym wspomnieniem, niczym blaknąca fotografia w starym albumie. Późniejsze wydarzenia są więc dla nich uśmiechem losu, który daje im jeszcze jedną szansę na to, od nowa napisać ich historię.
      A czego Mila oczekiwała po sowim niewypowiedzianym wyznaniu? Z jednej strony zaprzeczenia, by dobitnie poczuć, że to już koniec, by Prevc dokończył jej dzieła samobiczowania się. Ale skłamałaby mówiąc, że nie liczyła również na wybaczenie z jego strony. Bo przecież nie przestała go kochać i nie łatwo jest jej patrzeć jak odchodzi.
      (O, znowu mój ulubiony cytat! Znalazłaś w końcu źródło?)

      CDN

      Usuń
    12. I jak mówiłam chwilę wcześniej - los dał im szansę. Choć myślę, że nie bez pomocy Petera, który wcale nie wymknął się chyłkiem, a po prostu miał przykrą przygodę z napojami i utknął na dłużej w łazience. W dość brutalny sposób Prevc przekonuje się, że Mili nadal na nim zależy - autentyczne przerażenie w jej głosie i troska z jaką się nim zajmuje nie mają prawda być udawane. A Elin dostrzega w jego oku błysk - błysk, który sugeruje, że i Peter ma swoją małą tajemnicę. Że wbrew temu, co Mila wbiła sobie do głowy, wcale nie myśli o niej aż tak strasznych rzeczy i wciąż tli się w nim to samo uczucie co wcześniej - choć to absolutnie irracjonalne zachowanie.
      Ale - czy miłość w jakikolwiek stopniu jest racjonalna?
      Przez ten jeden, krótki moment, kiedy patrzą sobie w oczy jest tak, jak dawniej. Krótki moment, chwila - błysk przeszłości - nim wracają do przykrej, poranionej odłamkami egoizmu teraźniejszości.
      Sytuacja zostaje opanowana, Peter podśmiewa się sam z siebie i mogłoby się wydawać, że to by było na tyle, ale... Ale Mila martwi się o niego, co jest przecież zupełnie naturalne, biorąc pod uwagę, to co ich łączyło (i nadal łączy, notabene). Być może trzy lampki wina dodają jej animuszu, może inaczej umiałaby udawać, że wcale się już o niego nie troszczy, raz na zawsze rozplatając ich losy?
      "Mila spojrzała na wykafelkowany blat, do którego wmontowane były umywalki. Na jego brzegu widniała jeszcze zaschnięta krew." - mam wrażenie, że coś tutaj sugerujesz, że coś próbujesz tutaj przemycić, ale nie jestem pewna co. Być może to tylko szczegół budujący atmosferę tej sceny, a ja sobie nadinterpretuję (jak pewnie w połowie tej epopei), ale ten fragment jakoś mocno przykuł moją uwagę.
      (i bardzo proszę mi nie przypominać o Peterze w garniturze, dobrze? Swoją drogą - Mili również to nie umknęło)
      Jelar nie zawraca jej głowy zanadto, tym razem nie psując jej "ostatniej szansy". Mila odprowadza Petera, a choć jest między nimi niewątpliwie napięcie - w końcu to dość mało komfortowa sytuacja dla nich obojga - to nie da się nie zauważyć jak wiele nadal o sobie wiedzą. Peter doskonale pamięta o niechęci Mili do wysiłku fizycznego i - mam wrażenie - trochę się z niej podśmiewa. Zauważa też jej niepokój, który chyba intryguje go. I to na tyle, że postanawia przeprowadzić jeszcze jeden eksperyment - eksperyment, który ostatecznie ma potwierdzić prawdziwość jego domysłów.
      I tak właśnie się dzieje - Mila nie przyjmuje zwrotu muszki. Wybrała ją dla niego, dla swojego przyszłego męża i wyraźnie daje mu do zrozumienia, że nie widzi nikogo innego w tej roli. A Peter w końcu ma czarno na białym potwierdzoną jedną ze swoich teorii, które przybył tu sprawdzić - Mila kocha go i nigdy nie przestała.
      Można oszukać umysł, można oszukać serce, ale pamięć ciała to coś, co nie zaniknie ot tak, po kilkunastu miesiącach rozłąki. Jak bardzo Mila by się nie broniła - wmawiając sobie, że nie zasługuje, że tym sposobem zrani Petera jeszcze bardziej - każda komórka jej organizmu pragnie przylgnąć do niego jeszcze mocniej.
      Mówiłam, że nie da się ot tak wymazać z pamięci, kogoś kto był kiedyś dla nas całym światem. Zwłaszcza, gdy nigdy nie przestaliśmy tej osoby kochać. Niezależnie od tego co ich podzieliło w sferze świadomej, podświadomość woli pamiętać to, co ich łączyło.

      CDN

      Usuń
    13. Czy pozostały między nimi jeszcze jakieś niedomówienia? Z pewnością wiele. W pewnością jeszcze wiele czasu upłynie, nim rany będą mogły się zabliźnić. Ale to "Pozwalam ci" Petera jest tym pierwszym krokiem. A w zasadzie drugim, tuż po szczerym wyznaniu Mili. Tęsknota za Milą bolała bardziej niż jej egoistyczne zachowanie, serce okazało się bardziej uparte od rozumu - Peter w pewien sposób już Mili wybaczył. Przynajmniej na jednej płaszczyźnie, bo ich relacja jest zbyt skomplikowana i zbyt głęboko zraniona, by to wystarczyło. Bez wątpienia czeka ich jeszcze jeszcze wiele trudnych momentów, nim będą mogli powiedzieć, że przetrwali tę burzę, choć niekoniecznie bez szwanku. Mam jednak wrażenie, że jeśli im się uda - wyjdą z tego mocniejsi. Mocniejsi jako para, bo wyjdą z tego razem.
      Na pytanie Mili czy coś się stało, Peter odpowiada, że "Właśnie, jakby nic" i to jest chyba kwintesencja tej sceny, rzekłabym wręcz, że kwintesencja tego rozdziału. Kolejny - tym razem oślepiający wręcz - błysk przeszłości, kiedy wszystko wydaje się takie jak wcześniej. Jakby nie było tych niecałych dwóch lat, jakby nigdy nic ich nie podzieliło. Ta chwila przyćmiewa na moment niemiłe okoliczności, jest niczym wehikuł czasu, żywym wspomnieniem, a nie wyblakłą fotografią.

      (uprzedzam, że nie wiem jak się zabrać do tego fragmentu)
      Piszesz, że między nimi nie było już nic i faktycznie - cielesność jest bardzo ważnym elementem miłości, potrafi wyrazić często to, czego nie da się ująć słowami. Wbrew temu, co można byłoby pomyśleć, nie ma nic niewłaściwego w tym, że od tej strony zaczynają budowanie na nowo tego, co zostało między nimi zniszczone. To dowód więzi, która była między nimi i tak naprawdę nigdy nie zanikła.
      Wcześniej Mila wspomniała o Luce - i to dobry moment, by się do tego odnieść. Tłumaczyła sobie, że każdy potrzebuje bliskości drugiego człowieka i układ z Fejranem zaspokajał tę potrzebę. Ale dopiero teraz dostrzegła, jak bardzo powierzchowny i wybrakowany był to substytut. Nic bowiem nie zastąpi bliskości tej osoby, na której nam naprawdę zależy. Mila broniła sobie tęsknoty za Peterem, czując się go niegodną, po tym co zrobiła, ale ta tęsknota tkwiła w niej głęboko czekając tylko na moment, w którym będzie mogła być zaspokojona.
      "[...] żadne z nich nie powiedziałoby: „Przespaliśmy się ze sobą”. Jedno i drugie powiedziałoby: „Kochaliśmy się”." - i to jest ta zasadnicza różnica, którą dostrzegają nieliczni. Bo za ich zbliżeniem stał mur uczuć, zaufania i doświadczenia, mimo iż mocno nadwyrężony przez ostatnie wydarzenia.
      Z kolei to "na nowo" tchnie pewnego rodzaju optymizmem, prawda? Że to faktycznie jest początek ich nowej drogi, że na nowo odkryli się nawzajem mimo wciąż obecnych między nimi nieporozumień.
      (pragnę również sprezentować Ci owacje na stojąco za te ostatnie fragmenty - są napisane tak świetnie, że aż ciężko mi to wyrazić. Idealnie wyważone, zmysłowe, ale absolutnie nie wulgarne - idealne!)

      ...ale Mila nie byłaby sobą, gdyby nie zrezygnowała z tej prostej, choć niełatwej drogi do wrócenia na właściwe tory. Bo zabrakło jednej, jedynej rzeczy, by ten piękny scenariusz, który utkałam sobie w głowie, się spełnił - Mila nie wybaczyła samej sobie. Do tego stopnia, że nie potrafi zaakceptować wybaczenia, ze strony Prevca, na siłę wmawiając mu, że nie może być między nimi na powrót dobrze.
      Od wielu miesięcy budowany mur już od dawna ma liczne pęknięcia, teraz jednak jest na najlepszej drodze, by bezpowrotnie runąć. A Elin, kiedy świat zaczyna jej się walić, kiedy zaczyna gubić się w swoich uczuciach, kiedy nie wie co robić, robi zawsze to, co jest najprostszym, ale też najgłupszym rozwiązaniem - ucieka.
      Być może przemknęła jej przez głowę myśl, że ta chwila zapomnienia była efektem o jednej za dużo wypitej lampki wina, która osłabiła zbudowany w okół niej mur. Być może, ale moim zdaniem to nieprawda. Wydarzenia poprzedniego wieczoru były w pełni świadome i niezależne od wypitego alkoholu.

      CDN

      Usuń
    14. Pytanie, które mnie teraz dręczy to jak zareaguje Peter, gdy po obudzeniu nie będzie przy nim Mili. Ona sama dobrze pamięta - tak jak Peter nie zapomniał o jej niechęci do wysiłku fizycznego - o jego kamiennym śnie, nie ma więc szansy, by dogonił ją gdzieś na hotelowym korytarzu.
      I czy w ogóle zechce jej szukać? Wyciągnął do niej rękę, dał kolejną szansę, wybaczył... a ona uciekła jak spłoszone zwierzątko. Czy Prevcowi wystarczy cierpliwości, by dalej za nią gonić? Czy świadomość, że Mila nadal go kocha doda mu energii do walki o nią - o nich - czy też uzna, że wykorzystała już wszystkie szanse?

      Została mi do krótkiej analizy jeszcze dołączona piosenka, jak obiecałam. Zazwyczaj pomijam takie szczegóły, jednak w niej było kilka wersów, które doskonale podkreśliły pewne kwestie, więc się do nich szybciutko odniosę, coby nie rozwlekać zanadto.
      Już sam tytuł "Mów do mnie" podkreśla to, czego między nimi zabrakło - rozmowy. I to nie tylko tej werbalnej wymiany zdań, ale też brakło innego rodzaju spostrzeżeń - gestów, zachowań. Bo oczy nie kłamią, w przeciwieństwie do niesłownych słów - a w oczach Mili zapewne dało się dostrzec, że potrzebuje Petera bardziej, niż daje to po sobie poznać.
      Tak jak pod koniec tej części nie udało jej się ukryć swoich prawdziwych uczuć, nie udało jej się ukryć, że nigdy nie przestało jej zależeć na Peterze.
      Tak samo to "dojrzewanie do miłości" ładnie podsumowuje ich relacje. Oboje są dwojgiem dorosłych, wręcz dojrzałych ludzi, którzy stworzyli poważny związek. A jednak, paradoksalnie, nie do końca dojrzeli do tej miłości, nie dojrzeli do tego, by sobie w stu procentach zaufać. Lecz tak jak mówiłam - jeśli uda im się teraz przetrwać, jeżeli wyciągną z tego wnioski, już niewiele będzie w stanie zniszczyć ich szczęście.
      To w sumie tyle w kwestii podkład muzycznego - przypominam, że w tej sferze nie jestem z byt wylewna. Może jeszcze fonetyczne podobieństwo słów "miła" i "Mila", ale to już tak dodatkowo.

      Jeżeli dotarłaś do końca i nadal nie masz zamiaru mnie zabić za rozmiar tego komentarza oraz jego duuuży poślizg, to jeszcze trzy słowa podsumowania. Nie będę się powtarzać, bo uczyniłam to tu już wiele razy, to co wydawało mi się istotne podkreśliłam już wcześniej.
      Martwią mnie trochę ich dalsze losy, bo boję się, że nie zdecydowała się jednak na happy end, a wtedy byłabym bardzo nieszczęśliwa. Wiem jednak z jakiego powodu mogłabyś się na brak szczęśliwego zakończenia zdecydować. Tak czy siak czekam na finał.
      W ostatnim komentarzu trochę pogrymasiłam, ale w tej części nadrobiłaś braki - o ile pamiętam z naszych rozmów, był to efekt rozbudowania fabuły w trakcie pisania, ale wybrnęłaś z tego bardzo ładnie. Zatem w mojej standardowej, numerycznej ocenie - 9/10. A nawet 9,5 bym powiedziała. Pół w gratisie za cudownie opisaną końcówkę (nadal biję pokłony), a punkt odjęty za te drobne zgrzyty, które wytknęłam jakieś pół miliona lat wcześniej - za Peterowego focha i baśniową sarenkę.
      Tyle ode mnie. Precelki kocham z całego serduszka!
      I Ciebie też!

      PS: Limit znaków to zUo!

      Usuń