wtorek, 26 kwietnia 2016

#05 Autobiografia (III)

Pajęcza sieć


Wróble budziły dzień nad miastem. Po drogach z rzadka przejeżdżały samochody. Słońce zabarwiło nieboskłon na odcień czerwonej pomarańczy. Granat nocy dopiero powolnie odchodził, z ociąganiem, bez przekonania. Delikatny wietrzyk chłodził spieczoną słońcem ziemię. Upał czaił się za horyzontem, wyczekując odpowiedniej godziny, by móc się zaprezentować w całej swojej okazałości.
W ten lipcowy poranek nad miastem Milę dręczyła bezsenność. Z przyciągniętymi do piersi nogami siedziała na balkonie, okryta cienkim kocem, z wystygłą herbatą bezczynnie czekającą na szklanym stoliku. Złożony słoneczny parasol odpoczywał po całodziennej pracy. Elin wzięła wolne, by móc w domowym zaciszu dokończyć ostatnie poprawki nad Lotem w przeszłość — książki, która przerosła jej siły.
Niby nic, prawda? Biografia to bułka z masłem w porównaniu z naukowymi publikacjami. A mimo wszystko Mila nie potrafiła przez nią przebrnąć. Problemem nie była szata stylistyczna ani warstwa językowa. Problemem był autor.
Niemal tydzień temu wyleciał z redakcji jak strzała, z dzikim gniewem w oczach i niezłą siłą w nogach. Zaskoczona naczelna wyszła z gabinetu, z niebezpiecznym zainteresowaniem śledząc każdy krok Prevca. Posłała Mili spojrzenie, w którym pewne było jedno — to, że kiedyś młoda pani redaktor boleśnie odczuje skutki swoich czynów. Szefowa nie mogła jej od razu wezwać na dywanik — miała umówione spotkanie na mieście — ale zrobiła to dwa dni później. I domagała się wyjaśnień. Szczegółowych.
— Nie możemy stracić kontraktu przez twoje chimery! — syczała, miotając się po swoim gabinecie jak węgorz. — Co ty sobie myślałaś?! Jak mogłaś być taka nieodpowiedzialna?! Czy ty zdajesz sobie sprawę, jakich szkód mogłaś narobić?!
Elinówna siedziała ze spuszczoną głową, starając się przełykać łzy. Chciała móc zapewnić przełożoną, że Prevc nie zrezygnuje z umowy, ale nic nie zapowiadało szczęśliwego happy endu. Trzeba było jednak prezentować nietypowy poziom idiotyzmu, żeby zerwać kontrakt — w takim wypadku czekało go pokrywanie strat, a kwota za taki śmiały ruch była horrendalna.
— Mam cię ochotę zwolnić w trybie natychmiastowym! — krzyknęła Jelar w szale.
Mila podniosła głowę, wbijając spojrzenie przerażonej łani w szefową. Serce boleśnie ją zakłuło.
— Ale tego nie zrobię — dodała spokojniejszym tonem, grzebiąc w torebce. — Na razie. Dopóki Prevc nie przyniesie żadnego wniosku o zerwanie umowy, twoja pozycja jest marna, ale stabilna. I wiedz, że przez Ciebie właśnie zapalam pierwszego papierosa od dwunastu lat. — Pstryknęła zapalniczką, której ogień momentalnie spopielił końcówkę papierosa.
W gabinecie zapadła względna cisza; szumiał jedynie komputer i tykał zegar naścienny. Mila wsłuchiwała się w głuche, acz mocne uderzenia swojego serca. Jelar z ulgą wypuszczała szarawy, śmierdzący dym ze swoich ust, a w głowie Elin miały miejsce najczarniejsze scenariusze, jakie może wymyślać ktoś, komu grozi zwolnienie.
— Aż tak cię to uraziło, że ci się gapił w cycki?
Jelar nie musiała znać całej prawdy. Dlatego Mila splotła ręce na piersi, z zaciśniętymi zębami wpatrując się w zachodzące za oknem słońce. Uparcie jednak milczała. Przełożona podniosła dłonie w geście kapitulacji.
— Dobra, nie chcesz, to nie gadaj. Byle mi się Prevc nie rozmyślił.

Mila z obrzydzeniem spojrzała na leżący u jej stóp telefon. Wiedziała, że nie ma wyjścia. Każda komórka w jej ciele się temu sprzeciwiała, ale nie od niej zależał kolejny krok. Przecież do końca pozostało tak niewiele. Tylko to jedno połączenie. Ostatni rozdział. A potem już spokój i Jelar ją ozłoci.
Bo Mila wiedziała, że Prevc się nie rozmyślił — minął niemal równy tydzień, a żadne wieści od niego nie napływały, kwestię czasu stanowił moment wpisania jego książki na listę słoweńskich bestsellerów. Nie było prób tłumaczeń — od żadnej ze stron. Pozostawało więc wybrać ten numer i umówić się po raz ostatni. Potem tylko wysłać egzemplarz okazowy i nigdy więcej nie wracać do tych wspomnień.
Czy żałowała? Trochę. Poczucie winy nieprzyjemnie dociążało jej żołądek. Grzebanie w cudzych rzeczach zawsze uważała za co najmniej niestosowne. Nie do końca wiedziała, co ją podkusiło do złamania własnych zasad — dobry nastrój, niewinna, przyjemna konwersacja z mężczyzną? Nagły przypływ pewności siebie? Cokolwiek by to nie było, nie mogło stanowić konstruktywnego powodu do rezygnacji z dobrych manier. Jednakowoż przerażała ją myśl, że miałaby ciągnąć tę znajomość w niewiedzy o prawdziwych planach Prevca. Nigdy nie wymierzono jej takiego policzka. Nigdy nie czuła się tak bezwartościowa i upokorzona. Nigdy nie była zabawką w czyichś rękach. Musiała mimo wszystko odstawić te uczucia na bok, wrócić do profesjonalizmu. Udawać, że żaden Kranjec nie napisał smsa, którego ona mogłaby zobaczyć.
Westchnęła. Przełożyła telefon na stolik, czekając na nadejście stosowniejszej godziny. Podniosła wreszcie kubek z zimną herbatą i upiła łyk w nadziei na niespodziewany napływ odwagi.

* * *

Muzyka i rytmiczne wstrząsy jego ciała, gdy biegł przez kolejne połacie lasu, działały na niego uspokajająco. Znikało irytujące rodzeństwo, znikał marudny trener, znikały problemy. A może inaczej — wypływały na wierzch świadomości, półzanurzone w trzeźwych, dalekich od emocji myślach. Bez nerwów, bez presji. Tylko on, jego głuche kroki i górska natura.
W Kranju dopiero wschodził dzień. Dzięki temu temperatura była wprost idealna do joggingu i wsłuchiwania się we własną podświadomość.
Kiedy tylko połączył fakty, w pierwszej kolejności Peter chciał zamordować Milę — żadna wymówka nie usprawiedliwiała jej naruszenia prywatności — ale z czasem gniew skoncentrował się na Kranjcu. To nie tak, że starszy kolega z drużyny był niespełna rozumu i nie pojmował zamiarów Prevca; po prostu uwielbiał żartować, zwłaszcza ze sfery relacji damsko-męskich. Celem było zwyczajne rozbawienie młodszego kumpla, bo wiedział, że tkwił na spotkaniu w wydawnictwie. Pech chciał, że wpadła telewizja i zrobiło się zamieszanie, w wyniku którego młody Słoweniec stracił głowę (co nie zdarzało mu się często), więc rzucił komórkę byle gdzie. Skąd jednak miał wiedzieć, że Mila Elin, pani Porządna Redaktorka, pani Sztywna Koszula, posunie się do takiego świństwa? Peter czuł do niej odrazę i jego ostatnim życzeniem było znowu ją zobaczyć, a wiedział, że jest to nieuniknione. Chciał mieć to już za sobą.
Bo się zawiódł; osoba, wcześniej uważana za niezwykle tajemniczą i wciągającą, nagle wydała mu się typową przedstawicielką swojego gatunku: wścibskim babsztylem, którego interesuje każdy intymny szczegół z życia wszystkich wokół. Takiej postawy Prevc nie akceptował, nie mógł więc się pogodzić z tym, co Mila zrobiła.
A jednak cichy głos z tyłu jego głowy ciągle szeptał, że nadal istniała taka część Elinówny, którą Peter koniecznie chciał odkryć — i nie było to (tylko) ciało. Miał niepokojące przeczucie, że tej historii nie nadszedł jeszcze ostateczny koniec, ale podobnie sprawa miała się z jego „wiecznie drugim” miejscem. A skoro tamto fatum udało mu się przezwyciężyć, to dlaczego nie miałby zmienić swojej relacji z jakąś redaktorką, z którą zamienił zaledwie kilkanaście rzeczywiście znaczących cokolwiek zdań?
— Peter, dlaczego stoisz w drzwiach?
Za progiem stała jego mama, wciąż jeszcze w szlafroku, ale wyraźnie zaniepokojona letargiem syna. Ten zaś zupełnie nie zauważył, kiedy dotarł do domu.
— Dooomeeeeen, znowu mi podpierdzieliłeś stopki? — marudził w tle Cene.
Jego bracia nigdy nie byli w humorze o piątej rano. Peter zaczął zdejmować buty.
— Nie, nie wyciągnąłeś ich z prania, geniuszu — dobiegł go przytłumiony głos najmłodszego brata.
— Domen, wiesz, że kłamstwo to paskudztwo, prawda? — Pani Prevc ze spokojem zaczęła sortować wyprane ciuchy.
Tymczasem Peter zdążył wejść do domu, zebrał czystą bieliznę i ubrania, i zdążał powoli do łazienki.
— Wiem też, że niewybaczanie jest cechą ludzi nienawistnych, więc nie macie wyboru, musicie mi wybaczać moje wady, jeśli chcecie iść do nieba.
Najstarszy z braci zmarszczył czoło.
— Jak ci zaraz zasadzę kopa, to się tam przedwcześnie znajdziesz! — usłyszał jeszcze groźbę Cene Peter, zanim zamknął za sobą drzwi łazienki.
Pozostało mu więc czekać. Na odpowiednią godzinę i przypływ odwagi.

* * *

Jeden sygnał.
Drugi.
Trzeci.
Szum i niski, chłodny głos:
Słucham?
Mila poczuła przypływ adrenaliny. Zaczęła się intensywnie pocić. Perspektywa tej rozmowy wydawała się o wiele lepsza w jej głowie. Gdy usłyszała zimny jak stal baryton Prevca, zwątpiła we wszelkie pokojowe rozwiązania ich poplątanej sytuacji. Świadomość ta obudziła w niej jednak wolę walki.
— Cześć. Tu Mila, z redakcji — odparła swoim wizytowym, zawodowym tonem, choć z ledwością powstrzymała się od dodania ironicznie „sztywna dziunia” przed ostatnią częścią. — Dzwonię z potwierdzeniem terminu naszego spotkania, bo skończyłam poprawę ostatniego rozdziału.
Przykro mi, ale za dwa dni zaczyna się sezon i będę niemal nieosiągalny. — W jego tonie darmo było szukać oznak prawdziwego żalu.
W Elinównie się zagotowało, ale przymknęła oczy, wyobrażając sobie, że wydycha gniew. Byle tylko nie pociąć Prevca na kawałki przez telefon.
— Jak to? — spytała lekko zaskoczonym tonem. — Masz świadomość, że obowiązuje nas deadline?
No coś ty, naprawdę? — sarknął Prevc. — Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale nie mam jak go dotrzymać. Za dwa dni zaczyna się inauguracja Letniej Grand Prix w Kranju. Oczekujesz ode mnie, że powiem trenerowi: Sorry, Goran, ale odpuszczam sobie start, bo muszę się skupić na autopromocji?
Zapadło milczenie. Mila westchnęła głęboko, znowu zaciskając oczy i usiłując nie wyrzucić telefonu przez balkon i nie wsiąść w pierwszą lepszą taksówkę, by zajechać pod dom swojego niełatwego klienta w celu jego niechybnej dekapitacji.
— Co proponujesz? — wyartykułowała wreszcie niecierpliwym tonem.
Nastąpiła chwila zastanowienia.
Musisz przyjechać do Kranja.
— I co, mam latać za tobą jak jakaś napalona fanka? — sarknęła.
Nie, wystarczy, że sprawdzasz mi telefon jak zazdrosna dziewczyna.
Mila zazgrzytała zębami tak mocno, że była pewna, że teraz czeka ją tylko wizyta u ortodonty i wstawienie sztucznej szczęki.
— Wiesz, co? W dupie to mam — odparła odważnie i stanowczo. — Ciebie i to twoje pożal się, Boże, dziełko. Wal się! — warknęła, gotowa rozłączyć się lada chwila, ale niemal w tym samym momencie jej irytujący interlokutor odezwał się ze stoickim spokojem:
W porządku. Mam nadzieję, że stać cię na pokrycie rekompensaty za niedotrzymanie terminu.
I dopiero wówczas w słuchawce zaległa głucha cisza, oznajmująca zakończone połączenie. Mila ze złości cisnęła komórkę na łóżko, zaczynając robić małe, nerwowe okrążenia po swojej sypialni. Dzień miał się już ku końcowi; Elin bardzo długo zbierała się na odwagę, by dotknąć zielonej słuchawki przy nazwisku Petera, a poza tym była pewna, że rozmowa przebiegnie w standardowy sposób — po prostu ustalą godzinę i koniec. Tymczasem słoweńska gwiazda skoków narciarskich zamierzała dołożyć wszelkich starań, by Mila miała pod górę.
Dziewczyna spojrzała na leżący na łóżku telefon.
Nie mogła sobie pozwolić na żadne opóźnienia ani tym bardziej na dopuszczenie emocji do głosu. Miała być profesjonalna, tak? Konwersacja sprzed chwili przeczyła zasadom zawodowej komunikacji. Chociaż więc czuła rosnące upokorzenie, po raz drugi wybrała numer Prevca. Nim ten zdążył cokolwiek powiedzieć, ona oznajmiła stanowczym tonem:
— Będę w piątek w Kranju o szesnastej.

* * *

Mila spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie takich tłumów podczas letniej edycji skoków narciarskich. Dzień powolnie chylił się ku zachodowi i słońce nie prażyło jak jeszcze kilka godzin wcześniej, próbując ją usmażyć w samochodzie. Klimatyzacja dawno się poddała. Cud, że GPS nie wpadł na taki pomysł. Po odbiorze zostawionych dla niej w punkcie kasowym akredytacji, Elin poczuła się nagle bardzo zagubiona i osaczona. Setki (a może i tysiące?) ludzi z flagami, wymalowanymi twarzami, mówiących wszystkimi językami świata. I ona sama, zaplątana w ten tłum jak gapowata mucha w sieć brutalnego pająka.
Nie bardzo nawet wiedziała, dokąd pójść; za ludźmi? Pod prąd? Nigdy przedtem nie wgłębiała się za bardzo w transmisje skoków, trudno więc było jej rozeznać, co powinna teraz zrobić. Muszą się przecież gdzieś przebierać, pomyślała, obserwując strumień kibiców wlewających się na skocznię. A że zdrowi na umyśle ludzie nie mają skłonności ekshibicjonistycznych, oczywistym stało się, że musiał znajdować się gdzieś w okolicy ośrodek, który służył im za szatnię. Zasadniczo widniała tam jakaś wieża, ale... cała oszklona. Sens byłby zatem w tym żaden.
— Mila!
Elin od razu odwróciła się na pięcie i poczuła przypływ adrenaliny. Prevc zmaterializował się za nią w sportowych, luźnych szortach, koszulce polo i bejsbolówce. Nie przypominał tego nieco obficie odzianego chłopaka, który przez ostatnie trzy miesiące, tydzień w tydzień, pochylał się wraz z nią nad własną autobiografią.
— Cześć — rzuciła sucho i spotkała się z podobną odpowiedzią. — Jest tu jakieś ustronne miejsce? Przyznam, że lepiej mi się pracuje w odosobnieniu.
Przytaknął głową. Nie wykazywał ani krzty ironii, czy naigrawania, a Mila czuła, że jej serce zaraz dostanie zawału. Ledwie mogła na niego patrzeć — od razu miała przed oczami okno smsa i czuła nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. Wiele była w stanie postawić na to, że Prevca imały się podobne objawy, po prostu lepiej się z nimi maskował.
— Możemy pójść do naszego domku. Wszyscy są teraz na rozgrzewce, więc będziemy mieć spokój.
Mila posłusznie podreptała za skoczkiem, przytulając do piersi teczkę z ostatnim rozdziałem. Szarmancko otworzył przed nią drzwi do drewnianego domku, puścił ją przodem, po czym sam wszedł do środka.
Warunki raczej nie sprzyjały pracy: wnętrze było nagrzane i jedyne źródło chłodnego powiewu stanowił mały wiatrak w kącie. Ściany pokrywały poły materiałów wszelkiej maści, od jeansu po dziwną teksturę kolorowych kombinezonów. O jedyną wolną przestrzeń ścienną opierały się schowane w futerałach narty, natomiast buty walały się po absolutnie całej powierzchni podłogi.
— Przepraszam — mruknął Prevc, brutalnymi kopami chowając sprzęt kolegów pod ławki. — Skoczkowie to raczej niechluje. — Próbował jej posłać coś w rodzaju uśmiechu, ale ona natychmiast spuściła wzrok, zaczynając skubać brzeg teczki.
W końcu Peter usiadł obok niej, a ona poczuła, jak jej tętno wzrasta.
Na pewno używał porządnych perfum, czego wcześniej nie zauważyła. Zdjął też czapkę i zmierzwił lekko spocone włosy, tworząc na swojej głowie nieład, który nagle skojarzył się Mili bardzo perwersyjnie.
Małe, gorące pomieszczenie. Dużo ławek. Od biedy i ubrań, dobrych do amortyzacji. A Prevc miał klucz...
Elin, co ty ćpałaś?, zgromiła samą siebie w myślach, w rzeczywistości wyjmując plik kartek drżącymi rękami. Musisz naprawić klimę w samochodzie, bo upał EWIDENTNIE ci szkodzi.
Przelotnie spojrzała na niego, zanim odniosła się do pierwszego z większych znaków zapytania na stronie. W zielonych oczach zauważyła pewną dozę determinacji. Ale do czego? Z pewnym, głęboko schowanym, oczywiście, zawodem przyjęła fakt, że była to jedynie zwykła determinacja, nie zaś... rozmyte napięcie. To napięcie, które nie lubi czekać, a jednocześnie odwlekaniem właśnie się żywi.
Zaplanowany wcześniej z pełną skrupulatnością profesjonalizm zachowywała konsekwentnie przez całą godzinę dość męczących w tej temperaturze dywagacji na temat pierwotnych zamysłów, niepoprawnej syntaktyki oraz błędnej logiki. Za małym okienkiem robiło się coraz ciemniej i Mila zaczynała się obawiać, że zatrzyma swojego klienta przed ważnymi zawodami. Jelar pewnie by jej powiedziała, że nie powinna się przejmować niczym innym, poza priorytetami wydawnictwa, ale jakiś mały, zapomniany kąt sumienia Elin odrzucał tę samolubność. Może i Prevc w życiu prywatnym prezentował najgorszą z możliwych postaw męskich — casanovę od siedmiu boleści — ale nadal stanowił ważną część świata sportu. To ta przecież rzeczywistość sprawiła, że opłacalnym okazało się spisanie faktów z jego życia, to dzięki niej jego nazwisko zaczęto łączyć z czymś ważnym. Nie mogła mu tego odebrać. Nieobecność podczas jednego konkursu pewnie by mu nie zaszkodziła, ale Mila nie miała serca banalizować czegoś, co stanowiło pokaźny procent całego jego życiorysu. Przynajmniej nie na głos, nie chciała więc doprowadzać do sytuacji, w której musiałaby wysunąć argument gruboskórnej szefowej.
Ostatnia kropka. Ostatni ślad czerwonego długopisu. Przygoda z biografią Prevca dobiegła końca — przynajmniej na poziomie towarzyskim. Mila schowała tekst i przybory do teczki, niespiesznie zawiązując biały sznurek. Za oknem widniało bardzo późne popołudnie, a jego kolegów... nadal nie było na horyzoncie.
Pierwszy krok na zewnątrz równał się łapczywemu haustowi chłodnego powietrza. Letnie wieczory w górach były znacznie zimniejsze od miejskich, czy nadmorskich. Temperatura potrafiła spaść nawet o kilkanaście stopni w stosunku do dnia, dlatego Milę przebiegł niepokojący dreszcz. Nie przewidziała takiego obrotu spraw i zaczęła przeklinać samą siebie za niewzięcie swetra. W tym samym momencie wracająca z rozgrzewki grupa Słoweńców, do tej pory roześmiana, ucichła na jej widok, wbijając wzrok w ziemię, i przeszła obok bez słowa, odprowadzana gromiącym spojrzeniem Prevca.
Wieczór nie był cichy; ogłuszające ryki kibiców, choć wydawały się odległe, niosły echo na wiele kilometrów, tak, że przyćmiewały nawet świerszcze.
— I co teraz będzie?
Pytanie Petera zabrzmiało głucho w wieczornym powietrzu. Mila nadal dość zdawkowo na niego spoglądała.
— Teraz to wszystko wydrukuję i poprawię jeszcze jakieś... trzy razy.
Prevc uniósł brwi w niemałym zaskoczeniu. Z jakiegoś względu ludzie uważali, że praca redaktora polegała na pobieżnym przejrzeniu tekstu dwa razy, a potem puszczeniu go w obieg. Nie mogli się chyba bardziej mylić.
— Naprawdę? Chce ci się tak?
Na twarzy Elinówny pojawił się uśmieszek, który podniósł tylko jeden kącik jej ust. Wreszcie zebrała w sobie wystarczająco dużo odwagi, by spojrzeć mu prosto w oczy — w oczy, z których zniknęła determinacja, a pozostała niewidziana dotąd łagodność.
— A tobie? — zapytała. — Chce się tak ciągle skakać? W gruncie rzeczy to przecież ciągle to samo: wchodzisz, siadasz, zjeżdżasz, lecisz, lądujesz, schodzisz.
Prevc odpowiedział szerokim uśmiechem. Analogia była jasna i aż dziw, że sam jej nie dostrzegł.
Zapadło milczenie, bardzo niezręczne i denerwujące. W piersi Mili serce, dotąd wystarczająco znerwicowane, wzmocniło i przyspieszyło swoją pracę. Musiała się stamtąd jak najprędzej wydostać, wyspać w hotelu i wrócić do domu.
— Będę już lecieć — odezwała się, robiąc mikro krok w stronę wyjścia.
Peter znowu się zdziwił.
— Nie zostaniesz na zawodach? Mogłabyś. Masz przecież akredytację.
Elin pokręciła głową.
— Chciałabym wprowadzić te zmiany do komputera jeszcze dziś. Aha, i w razie czego bądź pod telefonem — na tym etapie poprawek mogą się zdarzyć większe wątpliwości, ale nie sądzę, żeby nam groziły. Rozmawiałam już z Matjažem, naszym grafikiem — okładka powinna być zaprojektowana do końca tygodnia. Do miesiąca lub dwóch prawdopodobnie dostaniesz egzemplarz autorski.
O ile to w ogóle możliwe, brwi Prevca powędrowały jeszcze wyżej.
— Wow, szybko.
Mila wzruszyła ramionami.
Deadline zobowiązuje — odparła, na nowo przybierając chłodny ton. Nawet się nie spostrzegła, kiedy zboczyła z planu. — Poza tym szefowa naprawdę chciała się pospieszyć w twoim przypadku.
Prevc bezgłośnie przytaknął.
Mila w duchu liczyła, że nikt nie wywlecze zeszłego tygodnia na wierzch, ale w takiej ciszy, jaka między nimi zapadła, zawsze rodzą się niewygodne sytuacje, a ślina przynosi na język niepożądane słowa.
— Wiesz, że musimy o tym pogadać, prawda?
Z domku zaczęły dochodzić głośne śmiechy i rozmowy. Poza tym skoczkowie z pozostałych nacji coraz gęściej zaludniali ich ścieżkę, niosąc na ramieniu narty, krocząc na piętach i paradując w tych kolorowych, dziwnych w swojej fakturze strojach. Domek umieszczonych obok Polaków już ostatecznie zamykano.
Znowu zaczęła unikać jego wzroku. Chrząknęła, by dodać sobie odwagi. I pewności w głosie.
— Wiem — przyznała bez ogródek. — I jeśli chodzi o moją część, to zachowałam się poniżej wszelkiej krytyki. Szczerze przepraszam. Nie wiem, co mnie opętało. Masz prawo być wściekły, pewnie sama bym była.
Poczuła dumę. Ani przez chwilę nie przemówiły przez nią emocje.
Peter nabierał powietrza w płuca, by coś powiedzieć, ale po „wiosce” zawodników rozległ się czyjś rozwścieczony głos:
— Prevc, do jasnej cholery, co ty tu jeszcze robisz?! I to bez kombinezonu!
Nietrudno się domyślić, że przysadzisty, niski i łysy mężczyzna, czerwony na twarzy ze złości, był próbującym do nich jak najszybciej dotrzeć trenerem. Mila już wiedziała, jak się nazywał: Goran Janus. Prevc nie musiał powiedzieć ani słowa, by ją w tym oświecić — zrobił przez swój tekst, zupełnie niezamierzenie.
— Ty nie musisz mnie za nic przepraszać — ciągnęła, obojętna już na krzyki poirytowanego kierownika kadry. Nadal jednak nie wykazywała się żadną niestabilnością emocjonalną. — To nie twoja wina. To ja byłam wścibska.
Taka była prawda. Nie można przepraszać za to, kim się jest, zapewniała samą siebie w myślach Elin. Jeśli Peter był podrywaczem, to nie mogła się przecież za to obrażać. Koniec końców nikt przecież nie ucierpiał — ona nie dała się złapać w żadną sieć, a on nie wykazywał nawet pół znaku dwuznaczności w swoich słowach (kto wie, może celowo zwlekał?) — oczywistą więc była jej wina. Z nich dwojga to ona pogwałciła zasady dobrego wychowania. Prevc nie zrobił przecież niczego niestosownego. Nawet kiedy guziki jej koszuli odpięły się w dziwaczny i dość niełatwy do przeoczenia dla mężczyzny sposób, skoczek nie posunął się do „wykorzystania okazji”, a większej przecież nie miał przez dobrych kilka miesięcy. I wiedział, ze już nie dostanie. Ba, wyglądał raczej na zawstydzonego. Tak, gapił się — ale to była raczej zasadnicza cecha osobnicza mężczyzn. Każdy przedstawiciel ich gatunku zrobiłby dokładnie to samo.
— Peter, czy ty głuchy jesteś?! — awanturował się dalej Janus z oddali. — Za dziesięć minut zaczynają się zawody! Do reszty oczadziałeś?!
Mieli wielkie szczęście — a według Mili raczej pecha — że po drodze zaczepiło go kilkoro ludzi i odebrał ze dwa krótkie połączenia.
Na twarzy Prevca zagościła panika. Jakby chciał powiedzieć wiele, ale działający na niekorzyść czas mu na to nie pozwalał, więc obmyślał, jak upchnąć esencję swoich myśli w lakonicznym zdaniu.
— Chyba nie chcesz tego tak zostawić? — syknął. Mila niemal wzdrygnęła się na widok tego nagłego gniewu. Kiepską drogę przekazania swojego oglądu na sprawę sobie obrał. — Ja też mam coś do wyjaśnienia. Ten sms...
Nagle to wszystko — książka, zawody, wieczorne góry, Peter — wydało się jej odległe. Bez znamion emocjonalnych. Obojętne jak kałuża w deszczowy dzień. Zwyczajne. I przeszłe.
Jakby się wydarzyło lata temu. Uciekający czas i zbliżający się trener — te dwa czynniki sprawiły, że dla Mili znajomość z Prevcem w ułamku sekundy stała się historią. Za kilka minut miała wybić godzina rozpoczęcia konkursu, symbolu kresu ich współpracy. Mieli przecież dokończyć ostatni rozdział przed pierwszym trenerskim sygnałem startu.
— PREVC!
Skoczek miał nadal w oczach panikę i, paradoksalnie, gniew. Nie wiadomo było tylko na kogo. Wyglądało na to, że w pewnym sensie także na siebie.
— Na razie, Peter.
Odwróciła się na pięcie, odprowadzana wrzaskami Gorana Janusa. Co ciekawe, Peter nie uronił ani jednego słowa — a przynajmniej nie takiego, które przebiłoby się ponad zbliżający się wrzask kibiców.
Mila Elin nigdy nie była pewniejsza, że właśnie zamknęła ostatni rozdział.

* * *

Wedle powszechnej opinii, wydanie książki to proces krótki, łatwy i przyjemny, na dodatek nieobarczony wieloma formalnościami. Towarzyszy mu atmosfera spokoju i skupienia, a redakcje to istne świątynie dumania, w których ciszę przerywają tylko trzy dźwięki: tykanie zegara, stukanie w klawiaturę i siorbanie kawy. Kto choć raz został wrzucony w wydawniczy kocioł, ten wie, że opinia ta niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Każda publikacja to w pierwszej kolejności stos umów, recenzji i dokumentów, zarówno papierowych, jak i elektronicznych — przez to standardowy czas wydania jednej książki sięga około pięciu miesięcy. Trzy to niesamowity ekspres i sprawa z pewnością podszyta niemałą gotówką. Redaktorów ścigają nieprzekraczalne terminy, często chodzą niewyspani i zachowują przytomność umysłu tylko dzięki odpowiednim dziennym dawkom kofeiny. A etapów, wiodących do wprowadzenia książki na rynek, jest multum.
Po zatwierdzeniu przez Prevca ostatniego rozdziału, Mila wydrukowała i wysłała całość tekstu do korektora. Firmowy żółtodziób przyniósł go po trzech tygodniach — okraszony morzem czerwonych, drobnych znaczków. Kolejny tydzień Elin zmarnowała na wprowadzanie zmian, a w międzyczasie na pracę nad nowymi projektami. Po kilku podobnych cyklach tekst trafił do składacza, a stamtąd — do drukarni. Wreszcie, po dwóch miesiącach walki z wiatrakami, wydawnictwo otrzymało pocztą egzemplarz okazowy Lotu w przeszłość. Ale życie byłoby zbyt proste, gdyby wszystko poszło po myśli Mili. Okazało się, ze składacz zapomniał o tak zwanej zlewce, czyli dodatkowych milimetrach marginesu zewnętrznego, które chronią publikację przez niespodziankami z drukarni, a więc właśnie omyłkowymi ścięciami prasy drukarskiej. Na domiar złego, książka była szyta, a nie, zgodnie z umową, klejona. Wisienką na torcie okazał się zaś... brak lakieru wybiórczego na okładce.*
Wprowadzanie zmian zajęło kolejny miesiąc. Dopiero wtedy, po ponad dziewięćdziesięciu dniach ciężkiej batalii literacko-technicznej, autobiografia Petera Prevca nabrała właściwego kształtu — zarówno językowego, jak i graficznego. W całym tym popłochu Mila nie zwróciła większej uwagi na czwórkę wydawniczą**, pewna, że wygląda wedle standardów. Dopiero, gdy zamknęła za sobą drzwi poczty, na której wysłała jeden egzemplarz autorowi, dopiero, gdy wróciła do domu i otworzyła swoją kopię książki, zauważyła, że stron początkowych przybyło. Tak, Peter Prevc na pewno nie planował zamieszczać żadnej dedykacji — a przynajmniej ona nic o tym nie wiedziała.
Jej oczy rosły więc z każdym kolejnym słowem.

Dla Mili Elin,
wspaniałej redaktorki, której należą się szczere przeprosiny,
a bez której nigdy nie powstałaby ta książka.
Przepraszam i dziękuję,
Peter





 * lakier wybiórczy — najczęściej okładki są matowe, ale niektóre ich elementy są lakierowane. I do tego celu stosuje się właśnie lakier wybiórczy. :)
** czwórka wydawnicza — pierwsze cztery strony książki, tj. strona przedtytułowa, wakat, strona tytułowa, strona wydawnicza. Często wydawnictwa jednak skracają to do tzw. dwójki wydawniczej — pomijają wakat i stronę przedtytułową/tytułową.

Chciałabym tylko dodać, że na fali inspiracji, postanowiłam sobie nazwać kolejne cząstki, a więc mamy:
1. Sobąpisanie (tytuł jest kalką tytułu teksty Michaela Faucoulta, który traktuje o pisaniu autobiografii)
2. Niebo w rozdarciu
3. Pajęcza sieć
4. ? — tajemnica! :D

Chciałabym tylko jeszcze dodać, że na samym dole strony znajduje się ankieta czytelnicza — byłabym wdzięczna za jej wypełnienie. No, i za komentarze! :) Jakiekolwiek, byle nie SPAM. Choćby głupie zdanie. Cokolwiek, co dałoby mi pewność, że czytacie i macie jakiś pogląd na ten tekst.

I co myślicie? Początkowo byłam dumna, ale teraz kręcę nosem.

A wszystkim maturzystom życzę powodzenia! :)

13 komentarzy:

  1. To najlepsze opowiadanie ever! Uwielbiam sposób, w który piszesz. Mam nadzieję, że znajdę kiedyś w księgarni coś twojego autorstwa :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, dziękuję! :D Ale mam nadzieję, że mnie nigdy nie wydadzą, bo krytyka literacka mnie zje razem z butami. ;)

      Usuń
  2. No nie powiem, ciekawie, ciekawie się tam u nich dzieje. Moje ogólne wrażenie jest bardzo pozytywne. Jedyne, czego mi chyba brakowało to jakaś interakcja z Kranjcem, ewentualnie Goranem xD Ale może się doczekać jeszcze w następnej części. Parsknęłam szczerym śmiechem, gdy przeczytałam o Cene szukającym stopek. Przypomniał mi się mój kolega, który nosi skarpetki balerinki do vansów. xDD I Domen i ten tekst o wybaczaniu. Ciężko ma z tymi braćmi. Najmłodsze to takie, to i cwane musi być i sobie w życiu umieć poradzić. I na koniec ta frustracja Petera, że nie pozwolono mu niczego wyjaśnić. Taka naturalna i ludzka reakcja. Doskonale go rozumiem w tym momencie. Pozwoliło mi to całkowicie wczuć się w sytuację bohatera. Ukłony w twoją stronę za opisanie złożoności procesu edytorskiego i wydania książki. Uświadomiłaś mi jak niewiele wiem na ten temat i może warto byłoby się trochę douczyć, co by wstydu sobie kiedyś przypadkiem nie zrobić. I tak już zupełnie na koniec - dedykacja Petera. No nie powiem, ma facet gest. Miłość bardzo <3
    Taki trochę nieskładny mi ten komentarz wyszedł, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz. Niecierpliwie czekam na następną część. Dużo chęci do pisania i fajnych pomysłów na inne jednoparty, wieloparty, czy też inne długaśne opowiadania :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, może interakcja z Kranjcem rzeczywiście miałaby ręce i nogi. Cóż, co się stało, to się nie odstanie, więc i bez tego tekst przeżyje. :D
      Ej, ja też noszę balerinki do trampek. :P Proszę mi tu tej pomysłowości nie dyskredytować! A Demon jest szczwana bestia i to wszyscy wiedzą. :D
      Jej, cieszę się, że mogłaś się wczuć w sytuację Petera. Co do procesu wydawniczego - to moja przyszła praca, więc stwierdziłam, że należy Wam się trochę info z tego zakresu. ;)
      E tam, nieskładny. Ja piszę bardzo chaotyczne komentarze, bo albo nie wiem, co napisać, albo mam za dużo myśli. ;) Dziękuję bardzo! Za komentarz i za wszystko. :)

      Usuń
  3. Jest świetne! Trochę nie wiem co napisać więcej, bo moja kreatywność jest poniżej przeciętnej, ale jak dla mnie jest naprawdę świetne. Z niecierpliwością czekam na część 4 :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest świetne! Trochę nie wiem co napisać więcej, bo moja kreatywność jest poniżej przeciętnej, ale jak dla mnie jest naprawdę świetne. Z niecierpliwością czekam na część 4 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy komentarz jest tu na wagę złota. :) Dziękuję za niego i za miłe słowa! :)

      Usuń
  5. Nawet nie wiesz, jaką przyjemność sprawia mi czytanie Twoich tekstów, nie-lotni to nigdy niehamująca karuzela śmiechu, a w tym przypadku cały czas się uśmiecham i analizuję wszystko, co do mnie dociera. Muszę dać 11 na 10 za wspaniałe opisy, szczególnie ten na początku i z ostatniej 'cząstki', rzadko się zdarza, żeby opis był ciekawy, a te są i to wszystko robi się takie plastyczne! Co do samej historii... Nie spodziewałam się, że to przeczytanie smsa przez Milę tak wkurzy Prevca, chociaż z drugiej strony wcale mu się nie dziwię. Myślałam też, że w tym domku rzucą się na siebie, ale Elin jednak wykazała się klasą :D No i ciekawa jestem co by się stało, gdyby jednak Janus nie przeszkodził im w rozmowie, w jakim kierunku ta znajomość by poszła dalej, ale mam nadzieję, że niedługo się dowiem ;) A atmosfera w prevcowym domu jest znakomita, ta braterska miłość aż od nich wszystkich bije :D
    Podziwiam umiejętności pisarskie i weny życzę! I NIE DZIĘKUJĘ ZA ŻYCZENIA DLA MATURZYSTÓW!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest mi bardzo, bardzo, BARDZO miło. :) Cieszę się, że spodobały Ci się opisy - ja nadal uważam, że w tej chwili mogłabym wprowadzić kilka poprawek - dlatego szczególnie mnie pociesza, że ktoś je docenił! Zwłaszcza że wiem, że jesteś #TeamHuman i na pewno byle czego byś nie czytała. Ogromnie lubię Twoje komentarze, dlatego cieszę się, że i Precle zaskarbiły sobie Twoją sympatię. :D
      Umiejętności nie ma co podziwiać, nadal nie dorastam do pięt najlepszym. ;) Ale się staram!
      Co do matury - been there, done that. Będzie dobrze. Trzymam kciuki. :D

      Usuń
  6. Ba dum tss...!
    Przybywam z komentarzem :>

    No to się porobiło. Mila sobie nagrabiła, oj nagrabiła. I to nielicho. Po pierwsze wkurzyła Prevca, ale to akurat jest zrozumiałe (trza było nie czytać, mówiłam!). A wkurzenie Prevca, zaowocowało wkurzeniem szefowej. I o mały włos nie skończyło się wyleceniem z pracy. (Pani Jelar, ładnie to tak kurzyć, prze jakiegoś Prevca...?). Anyway ten tekst na końcu, o gapieniu się w cycki, jest taki... Pokazuje po prostu realia pracy „klient nasz pan”. Niech się gapi, ważne żeby był zadowolony, co z tego, że tobie to uwłacza pracowniku. Nie podoba się, to won. Oczywiście nie tak dosłownie i nie tak dosadnie, w tym brzmieniu ma to nieco łagodniejszy, wręcz nieco zabawny wydźwięk, ale pokazuje to ewidentnie, że dobro redakcji ponad moralnością pracownika.
    No to Mila dostała nakaz dogadania się z Prevcem i zbiera siły. Z herbatką na balkoniku w lipcowy poranek (te opisy! <3 i klamra, a wręcz klamereczka, choć mi to bardziej pod paralelizm podpada... Ta, wiem udaję, że się znam :P). A! I dobrze że ma wyrzuty sumienia. Rozluźnianie atmosfery tak na nią wpłynęło, huh? Ciekawa teoria. Prevc ją po prostu fascynuje, niemniej niż ona jego... Ciekawe dokąd ich ta fascynacja zaprowadzi, co? ^^

    Prevc dokładnie to samo, o tej samej porze (pszypadeg? :>). Myśli o Mili. I jest na nią wściekły, co nie jest dziwne. Nie powinna tak robić, oj nie. Jego zdanie o niej zapikowało gwałtownie, jak źle poskładany papierowy samolocik (w dzieciństwie wszystkie moje samolociki tak robiły. A te od kuzyna latały jak zaczarowane, mam kompleksy z tego powodu, meh). Mimo to jej nie skreśla, bo zdaje sobie sprawę, że każdy ma chwile słabości, choć nie spodziewał się po niej takiego zachowania. To jednak pokazało, że jest naprawdę zwykłym człowiekiem ze swoimi słabościami, który popełnia błędy. A takie osoby wbrew pozorom wzbudzają więcej zaufania. Zwłaszcza, gdy potrafią się do tych błędów przyznać (ale o tym za chwilę).
    „taka część Elinówny, którą Peter koniecznie chciał odkryć — i nie było to (tylko) ciało.” - hmmm... ^^ I know what you mean, babe :*
    A wracając do przemyśleń Petera – Kranjec też go wkurzył. Bo żarty żartami, ale nieco nieświadomie, spartaczył mu rodzącą się powoli fajną relację, która mogła się potoczyć w ciekawym kierunku (tzn, nic nie jest jeszcze stracone, ale wiadomo, że Robi i tak spartaczył). I w każdym razie rzucił Prevcowi kłody pod nogi, postawił go w złym świetle. Bo kiedy pominąć fakt, że Mila NIE POWINNA TEGO SMSA ZOBACZYĆ, to skoro już go przeczytała, to... To chyba nie pomyślała o niem najlepiej. I Prevc to wie. I to go wkurza jeszcze bardziej. Wkurza się także na siebie, bo zostawił telefon (trafna uwaga, że skąd miał wiedzieć, że Mili się włączy opcja „jestem wścibską babą”...?), oraz na dziennikarzy, że zrobili zamieszanie. I na naczelną. I na operatora, że nie zeżarł tego SMSa w spamie. I na wszystkich.

    No, ale jogginguje sobie, bo jogging fajny jest (ostatnio coraz bardziej przekonuję się do biegania... zwłaszcza w umiarkowanym deszczu jest fajnie <3). I układa sobie wszystko. Tak bardzo się na tym skupia, że wpada w letarg i dociera do domu. A w domu Prevcowe pandemonium :>. Ukłony dla mamy Prevc, ja nie wiem jak ona wytrzymuje takie stężenie skakajców w domu. I to takich marudnych.
    „Wiem też, że niewybaczanie jest cechą ludzi nienawistnych, więc nie macie wyboru, musicie mi wybaczać moje wady, jeśli chcecie iść do nieba.” - MOGĘ GO ADOPTOWAĆ...? <3 Domeniątko <3. Ale Cene mu niewiele ustępuje w byciu kjut, więc któregoś mi możesz zapakować jako prezent na urodziny :>.
    Aaa...! I znowu klamereczka. Bo Pero też się na odwagę zbiera. No dobierają się do siebie powoli. Oboje mają za uszami (choć Mila więcej, Bogiem a prawdą) i trza to jakoś poskładać wszystko do kupy.

    CDN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No! Zadzwoniła. Zbierała się cały dzień, ale ważne, że w końcu się odważyła (jeeej, ja mam zawsze opory przed wykonywaniem telefonów. Wsytdzem siem po prostu). I nie będzie łatwo, oj nie będzie. Chciała to załatwić szybko i bezboleśnie „cześć, dnia tego i tego o tej i o tej godzinie, to już ostatnie spotkanie, do zobaczenia, cześć!”. Na upartego da się taką rozmowę na jednym wdechu przeprowadzić.
      Ale nie. Nie ma lekko, panno Elin. Bo sezon za pasem. Prevc opanowany, zimny sarkazm. (notabene ciekawe co by Janus zrobił, jakby Pero mu strzelił takim tekstem, huh?). Za to Mili znów się emocje zrywają z łańcucha i kończy rozmowę tak jak kończy. Charakterna, nie ma co. No, ale wylecieć z roboty nie chce, zresztą, orientuje się, że rozmowa odbyta przed chwilą nie miała nic wspólnego z profesjonalizmem, więc jednak wybierze się do Kranja. Informuje Petera o tym w skrócie telegraficznym (zakładam, że po wyrecytowaniu formułki, natychmiast się rozłączyła, nim Pero zdążył się odezwać :>). Krótko mówią, żadne nie daje sobie w kaszę dmuchać, oboje mają ciężkie charaktery, ale oboje też są wściekli, a jednocześnie mają wyrzuty sumienia, a więc mamy galimatias (ja bym to rozwiązała potężnym przytualsem, ale ja to ja).

      Mila dociera na konkurs i zaskoczona tłumami. Bo pamiętamy, że ona skoki poznaje od kuchni, przez pryzmat książki Pero, a więc niejako jego oczami (nie ukrywam, że z chęcią poznałabym skoki od kuchni oczami takiego Prevca. Albo Kamilka, o!). No i szuka tych szatni i szuka... Ale ostatecznie to ona zostaje znaleziona przez Prevca. Prevca w wydaniu sportowym, zupełnie innego od Pero-casual. I znów inne spojrzenie i znów inne refleksje i znów inne spostrzeżenia. A Pero podchodzi do tematu na spokojnie, oboje udają, że nic się nie wydarzyło. Mila emocje trzyma na wodzy, Peter również, relacja typu „zróbmy co mamy zrobić i rozejdźmy się w pokoju względnym”.
      Przynajmniej tak to wygląda z zewnątrz. Bo wewnętrznie, oboje gnębi ta sytuacja, oboje chcą ją wyjaśnić. I oboje wiedzą, że mają na to coraz mniej czasu. Czasu, który topnieje linijka za linijką omawianego tekstu. Taka wydrukowana klepsydra (upsi, to zabrzmiało źle).

      „Skoczkowie to raczej niechluje.„ - oooj, tak! W domkach zawsze panuje burdel na kółkach, jak to określa moja mama (choć zazwyczaj to określenie pada pod adresem mojego pokoju, ale cusz). Trochę więcej szacunku do sprzętu, co...?
      No, no, no... wspominałam już o nowych spostrzeżeniach. Ale nie spodziewałam się, że to będą TAKIE spostrzeżenia. No, no, no... Mila, oj Mila... ładnie to tak? Ładnie to takie kosmate myśli mieć... :>. (nie pytam co tam się w międzyczasie Peterowi roiło pod kopułką, oj nie pytam). W każdym razie Sasza approves :P. Oj, bardzo approves ;).
      Mila śpieszy się z korektą, bo po pierwsze nie chce wstrzymywać Petera przed konkursem, po drugie czuje się na tyle nieswojo, że pragnie wiać stamtąd jak najszybciej i wyrzucić z pamięci ten epizod swojego życia pod nazwą „Lot w przeszłość”... a przynajmniej tak jej się wydaje. Bo po trzecie, to podświadomie wie, że jeśli posiedzi w tym dusznym domku jeszcze trochę, to... to nie wiadomo co tam się wydarzy ^^. If you know, what I... etc.

      „— A tobie? — zapytała. — Chce się tak ciągle skakać? W gruncie rzeczy to przecież ciągle to samo: wchodzisz, siadasz, zjeżdżasz, lecisz, lądujesz, schodzisz.” - LOOOOF! Tak bardzo trafne, tak bardzo celne, tak bardzo reakcja Pero. Tak bardzo porównanie, tak bardzo... meeh. Słów mi już brak, okej? To jest kwintesencja tego, co jest w tym sporcie najpiękniejsze - ciągle robią to samo, a jednak wciąż im się chce.
      Mniejsza o to, wracam do Precli, bo Mila właśnie koncertowo dąży do szybkiego zakończenia znajomości. Mimo iż Pero próbuje ją zatrzymać (mimochodem, niby że konkurs, ale jednak). Vide – zależy mu! Znaczy się, że jednak wciąż go fascynuje i nie chce tak po prostu kończyć tej znajomości. Znaczy się, Mila nie przegrała sobie u niego tak do końca. Znaczy się... Znaczy się, idą w dobrym kierunku (znaczy się, patrzenie na półkę z książkami podczas pisania komentarza to zły pomysł... #znaczykapitan).

      CDN

      Usuń
    2. I, jak mówiłam wcześniej, Mila go przeprasza. Sama uważa, że „Nie można przepraszać za to, kim się jest”, choć PRZECIEŻ WCALE NIE JEST TAK, JAK ONA MYŚLI. Bo przecież Pero to nie kobieciarz, taka sytuacja po prostu wynikła. A wynikła, bo wsadziła nos nie w swoje sprawy, a raczej telefon. I teraz za to przeprasza, bo jej jej naprawdę głupio. A Peter to docenia. I też się chce wytłumaczyć, bo Mili należy się wytłumaczenie, nawet jeśli uważa inaczej. A skoro Peter chce się jej tłumaczyć, chce się zrehabilitować w jej oczach, mimo iż tu ich drogi się teoretycznie rozchodzę, to znaczy, że... TO COŚ ZNACZY. Że zależy mu na jej opinii.
      No ale jest jeszcze Goran Janus. WŚCIEKŁY Goran Janus. Goran Janus, który pojawia się w najmniej odpowiednim momencie. Goran Janus, który pomaga Mili po prostu uciec. Który nie pozwala Peterowi wyjaśnić i sprawić, że to całe nieporozumienie pójdzie w niepamięć, że będą mogli powoli, ostrożnie, ale wrócić do poziomu sprzed SMSa i być może zbudować coś nowego. Pięknego. Coś, po prostu, zbudować COŚ.
      Ale Janus pogania Petera, a Mila się zwija jedynie ze zdawkowym pożegnaniem. Ucieka, po prostu ucieka. Wmawia sobie, że nie chce słuchać jego wyjaśnień, nie dopuszcza do siebie myśli, że to mogłaby być jakaś pomyłka. Mimo iż wgłębi duszy wie, jestem o tym przekonana, że powinna go wysłuchać, dać mu jeszcze jedną szansę. Boi się jednak, że znowu się zawiedzie. Więc ucieka, „zamyka – nomen omen – rozdział”.
      „Skoczek miał nadal w oczach panikę i, paradoksalnie, gniew. Nie wiadomo było tylko na kogo. Wyglądało na to, że w pewnym sensie także na siebie.” - JEMU ZALEŻY. BOI SIĘ, ŻE JUŻ JEJ NIE ZOBACZY I NIE WYJAŚNI I NIE POZNA I...
      I nic dziwnego,że jest sfrustrowany.

      Tu niby ta historia mogłaby się prawie, że skończyć. Ale nie... bo książka jeszcze nie jest wydana.
      Tutaj wieeelkie podziękowania dla Ciebie za przybliżenie procesu wydawniczego. Interesowałam się tym tematem, ale teraz wiem o nim jeszcze więcej. To, że nie jest to takie hop-siup było mi wiadome, ale i tak macz loff, za ten opis.
      Kłopoty zawsze jakieś muszą być, Mila biega zakręcona jak słoik ogórków, nic więc dziwnego, że dopiero na sam koniec dostrzega finalny efekt swojej pracy. A w efekcie finalnym wiele mówiącą dedykację. Jej zaskoczenie mówi mi baaardzo wiele. Bo nie spodziewała się po Peterze takiego gestu. Nie spodziewała się, że dla niego ta znajomość znaczyła tyle, by pokreślić ją na kartach swojej autobiografii, choćby tak niewielką wzmianką. Albo aż tak wielką wzmianką, jaką jet dedykacja. Bo dedykacja, to jednak jet coś wyjątkowego.
      Z drugiej strony, Peter musiał się wykazać wielką odwagą i determinacją, adresując dedykację właśnie do Elin. Bo to przecież coś, co zobaczy cały kraj, a nawet więcej, gdy książka zostanie przetłumaczona. Ale, to przecież był chyba jedyny sposób by powiedzieć Mili „przepraszam”, które było nie było jej się należało. Nawet jeżeli to był tylko głupi żart kumpla. Ale Mila o tym nie wie, bo przecież nie było okazji by to wytłumaczyć. To była jedyna okazja.
      A to, jak ja wykorzystają, okaże się w ostatniej części.

      Nooo. Tyle. Zaś mi wyszedł elaborat, pszeprasam :<.
      Meeh, i tak nie zawarłam w tym wszystkich moich przemyśleń, bo nie daje rady wszystkiego wyrazić słowami (to źle o mnie świadczy, wiem. Albo bardzo dobrze o Tobie :P). Uwagi zgłosiłam już przedpremierowo, więc mogłam sobie teraz pofilozofować i pokombinować. No i sobie poachować i poochować..
      No, nie kręcaj nosem, bo jest cacy. Ja tam czekam z niecierpliwością na czwóreczkę (ciekawam jaki tytuł wymyślisz, nie mniej niż tego, co tam się teraz wydarzy) i lecę się uczyć, bo maturka za pasem. Zatem dzięki-nie-dzięki, choć za mną już największe stresy, więc maturzystom z prawdziwego zdarzenia życzę luzu w dupie, bo stres to nasz największy wróg, pamiętajcie!
      Okej. Kończę to bredzenie i idę pokręcić nosem nad Saszą, bo koniec jest bliski :P.
      Buźki, miłość i inne słodkości:*
      E_A

      Usuń
    3. !!! <3333333333333

      No, cóż, pracy redaktora nie omija system. Trzeba być miłym, bo to kasa nami rządzi, nie my nią. Smutne to i przerażające jednocześnie, ale „kijem rzeki nie zawrócisz”...
      Awww, dziękuję za te pochwały za opisy, chociaż dla mnie leży w nich trochę prozodia i zastanawiałam się nad ich korektą, ale olałam. Nieeeeech się dzieje, co chce. :D Co do klamerki — w sumie, to już paralelizm, bo pojawia się również fragment niżej (łącznie trzy razy, a klamra ma tylko dwa „zamknięcia”). Lubię to Twoje literackie szpiegostwo. ;>

      Żaden pszypadeg. Co do samolocików — ZNAM TEN BÓL. :///////// Wtedy zrozumiałam, że nie zrobię kariery w aerodynamice...
      Na tym polega właśnie błędne koło ich sytuacji — Prevc jest zły na Kranjca, że wysłał mu takiego głupiego smsa, a z drugiej strony — ona nie powinna była go szpiegować. I chce je wybaczyć — na mocy winy Kranjca — ale jednak ONA. Rozsądek podpowiada mu, że jest głupią, wścibską babą, ale inna część ciała, że powinien wystartować. Z kolei Mila jest wściekła, że Prevc potraktował ją jak rzecz, jest jednak świadoma, że gdyby nie złamała zasad dobrego wychowania, nic by się nie stało — zwłaszcza że Peter nie uczynił wobec niej żadnego nieprzyzwoitego gestu. I chce być na niego zła, ale nie może — bo to jej wina. Ale gdyby on...
      I tak w koło Macieju.

      Obiecuję wysłać Ci któregoś w prezencie urodzinowym! :D

      Janus na taki tekst padłby trupem. :P Jego łysina błysnęłaby po raz ostatni w blasku kranjskiego słońca... POTENSZNY PSZYTULAS TO JEZD TO. <3

      Ja bym skoki poznała z chęcią z jakiejkolwiek skoczkowej kuchni. A najchętniej na tej kuchni. :P
      TY WEŹ ICH NIE UŚMIERCAJ OD RAZU, OK ://////////// To ma być mniej śmieszkowe, ale nie aż tak dramatyczne!

      Aż się boję, jak piszesz, że „Sasza approves”. :P

      Co do procesu wydawniczego — nie ma za co dziękować. :) Jeśli wierzyć w cuda, to będzie moja przyszła praca, więc stwierdziłam, że nie umrzecie, jak się czegoś „od kuchni” dowiecie. :P

      Przecież Ty wiesz, jak ja Twoje analizy i elaboraty kocham. <3 MACZ OF LOFF. <3

      Usuń