— Gratulacje, Keely.
Młoda kobieta posłała niemrawy uśmiech swojemu byłemu już
szefowi, uścisnęła jego rękę, po czym opuściła biuro. Po
drodze zgarnęła pudło z rzeczami ze swojego stanowiska pracy,
uściskała kilku znajomych, wysłuchała cierpliwie nieszczerych
życzeń, po czym władowała się do swojego forda mondeo i
rozkoszowała się ciszą i spokojem, a także przyjemnością, jaką
dawała jazda samochodem. Powinna się cieszyć, ale z jakiegoś
względu nie czuła się szczęśliwsza — być może wszelką
radość przyćmiewała wizja kolejnej przeprowadzki. Keely nie
przepadała za ciągłym taszczeniem za sobą waliz, co było
ironiczne, zwłaszcza w jej pracy reporterki. Ale kochała swoją
pracę całym sercem i poświęcała jej całe życie. By nieść
ludziom cenne informacje.
Gdy czekała cierpliwie w niedużym korku na zmianę świateł,
wróciło do niej pewne wspomnienie, w którym miała obrączkę na
palcu. Chwila, zaraz. Tylko kiedy się to wydarzyło?
Sznur aut przesunął się ociężale do przodu, więc Keely wrzuciła
śmiało pierwszy bieg i podążyła za nimi. Pamiętała bardzo
dobrze swój siódmy i ostatni egzamin. Musiała przyznać, że jazda
samochodem nie przyszła jej łatwo, ale kiedy już ją opanowała,
czuła się z siebie dumna. Niestety, nie było zbyt wielu ludzi na
świecie, którym mogłaby się wyspowiadać z własnych radości.
Mama, oczywiście, bardzo entuzjastycznie przyjęła tę dobrą
wiadomość, ale to nie wystarczyło. Brakowało jeszcze kogoś, komu
mogłaby opowiedzieć, jak bardzo się bała w trakcie całego
egzaminu i jaka jest szczęśliwa, że więcej nie będzie musiała
jeździć autobusem.
Keely zaparkowała pod blokiem, w którym mieszkała, po czym
pobiegła schodami na dziesiąte piętro, obładowana do granic
możliwości, by wreszcie zacząć pakować znów te wielkie bagaże.
Gdy tylko szczęknął zamek w drzwiach, rzuciła zgromadzone pudła
na kanapę, po czym pobiegła do sypialni, gdzie rozpoczęła wielkie
pakowanie. Dziesiątki bluzek, szortów, t-shirtów, par jeansów, a
także eleganckich żakietów i ołówkowych spódnic, śnieżnobiałe
koszule z prowokacyjnie rozpiętym pierwszym guzikiem, ogromne pudło
butów wszelkiej maści: przede wszystkim szpilek, ale także
wygodnych adidasów do biegania, ulubionych balerinek i trampek —
cały ten inwentarz miał się pomieścić w dwóch walizkach i
jednej torbie podróżnej. Keely z niepokojem przygryzła wargę;
stwierdziła, że długi pobyt w Waszyngtonie niechcący powiększył
jej garderobę. Nie, żeby wcześniej była skromna — ale na pewno
skromniejsza niż teraz. A trzeba wspomnieć, że do tego
dochodziły kosmetyki, pamiątki i setki potrzebnych w życiu
codziennym drobiazgów. Keely westchnęła, ale wzięła się do
pracy.
Podczas opróżniania biurka — miejsca jej pracy, centrum jej życia
— wypadło mnóstwo rzeczy, po których, jak sądziła, ślad
bezpowrotnie zaginął. I tak odnalazła komplet wsuwek, ulubiony
pilnik do paznokci, stary notes z adresami i notatkami do materiałów
filmowych… Ale na samym dnie Keely wymacała coś zupełnie innego.
Po chwili trzymała w dłoniach białe pudełko po butach opatrzone
napisem:
Kapsuła Czasu
Własność: Keely Teslow
Jej oczy od razu się rozświetliły. Zaprzestała szaleńczego
pakowania i zatrzymała się, by móc się rozkoszować tą chwilą.
To jak dostać przeszłość na zawsze, w prezencie. Lekko drżącymi
rękami zdjęła wieko i pierwsze, co zobaczyła, to srebrna
solniczka.
— Żegnaj, solo.
Pamiętała tamten szept z niecodzienną dokładnością, choć
minęło od niego trzynaście lat. Wszystkie wspomnienia, dotąd
zakurzone i przyczajone na krańcach jej pamięci, odżyły, jakby
ktoś dał im nowe życie. Podobno czas zaciera nasze ślady
pamięciowe — ścieżki neuronowe, niepowtarzane, słabną, a
obrazy w naszych głowach blakną. Są jednak takie wspomnienia,
które zapisują się nie tylko w mózgu, ale głównie w sercu, i
tam pozostają już tak długo, jak długo krew okrąża nasze ciało.
Keely doskonale zdawała sobie z tego sprawę, w tej bowiem chwili
poczuła się zupełnie jak w dziesiątej klasie, kiedy żegnała na
korytarzu kogoś, kto w stu procentach odmienił jej życie, a potem
nigdy już nie wrócił.
Mogłaby się gapić w tę solniczkę przez wiele godzin, ale
odłożyła ją, by szukać dalej. Stara płyta upadłej Lady X,
bilety z kina, dawna komórka, dyplom ukończenia liceum, a później
studiów, torebka po prawdziwych canoli, a na końcu album. Otworzyła
go i pierwsze zdjęcie wywołało o wiele silniejsze doznania niż
solniczka.
— Phil… — wyszeptała, patrząc na zdjęcie ze świąt Bożego
Narodzenia.
Nie mogła się nie uśmiechnąć. O tak, pamiętała ten czarujący
uśmiech, dwa rzędy idealnie białych i równych zębów,
kruczoczarne włosy niedbale ułożone na żelu, a w tle choinkę,
którą sami wystroili. Wtedy opowiedział, jak zobaczył ją, zanim
się poznali — a ona zrozumiała, że zakochał się w niej od
pierwszego wejrzenia.
Następne zdjęcie — rodzinny turniej laserowego squasha. On
trzymał puchar z hologramu, a jego naburmuszona siostra pokazywała
język. Dzień Zjednoczenia — olbrzymia potrawa i uśmiechy na
wszystkich twarzach. Szkolny taniec — ona w czerwonej sukience, on
w garniturze. Zdjęcie ze szkolnego studia informacyjnego, na którym
oboje patrzyli na siebie ze śmiechem. Fotografia całej rodziny z
nią u boku, która wisiała na choince. Oni razem na pikniku
urodzinowym — roześmiani i ubrudzeni tortem.
Prędko zatrzasnęła album i zacisnęła powieki. Nie mogła do tego
wracać. Chociaż nie wierzyła, że możliwym jest powrót do ran
sprzed trzynastu lat, na wszelki wypadek postanowiła nie powtarzać
tamtego rozdziału w życiu. Na własne nieszczęście, na samym dnie
znalazła wycinek ze szkolnej gazetki — Najsłodsza para już
osobno! Mocny, acz krótkotrwały ból przeszył jej klatkę
piersiową jak błyskawica. Zacisnęła powieki, acz uczucie
zniknęło. Westchnęła ciężko, powrzucała niedbale wszystkie
wyciągnięte przedmioty z powrotem i zamknęła wieko. Naprawdę
nie mogła do tego wracać.
— Żegnaj, pieprzu.
Z mniejszym entuzjazmem dokończyła pakowanie, ale stało się to
dopiero koło północy, więc zostało jej niewiele godzin snu. Ale
nawet mimo kojącego prysznica Keely nie potrafiła zmrużyć oka.
Przed oczami ciągle widziała te wspólne dwa lata, z których
obrazy przewijały się jak w kalejdoskopie. Wygramoliła się z
łóżka i wyjęła solniczkę.
To dziwne, jak długo nie wywlekała tamtych wydarzeń na wierzch.
Spoczywały na dnie jej pamięci i nie powracały, okupione milionem
łez i cierpieniem, które nie chciało ustąpić. Na pół roku po
jego zniknięciu zawiesiła pracę w szkolnych wiadomościach —
zastępował ją fatalny i nieszczęsny Tanner Kirk Patrick, przez
którego spadła oglądalność i zainteresowanie programem. Keely
czuła się zbyt słaba, by uczestniczyć na nowo w życiu
społecznym. Urwała kontakt z Vią, z Owenem, bo żadne z nich nie
potrafiło z nią pogadać. Ilekroć zaczynali ten temat, Teslow
zaczynała wypuszczać łzy. Hej, on się tylko wyprowadził,
mówiła Olivia, zawsze może wrócić. Jak miała jej
powiedzieć, że wyprowadził się do następnego stulecia? Nikt by
jej nie uwierzył. Wzięliby ją za kompletną wariatkę.
Westchnęła, przymykając powieki. Mimo wielkiej trudności, Keely
ostatecznie wróciła na salony. Choć wspomnienia o Philipie nie
blakły, nie przestawała wierzyć, że wszystko jeszcze się ułoży.
Wciąż miała w głowie obraz z Chichota — spełni swoje marzenia.
Znajdzie męża! Dla tego warto było dalej żyć! Trzynaście lat
później była jednak sama jak palec, widywała matkę od święta,
a na horyzoncie nie było nawet cienia osoby, która sugerowałaby
chęć spędzenia z nią reszty swoich dni. Może jednak nie
wszystkie przyszłościowe gadżety są nieomylne?
Chociaż wydawało jej się to ogromnie głupie, przytuliła
solniczkę do serca i dopiero wtedy zapadła w sen. Zimno jej
metalowego pokrycia było ciepłem jego ciała, pewnością, że
życie jest dla niej.
Następnego ranka w nerwowym nastroju wybrała się na lotnisko, a
przez cały czas oczekiwania i lot próbowała uciszyć chaotyczne
myśli. Phil z nich zniknął, ale pojawił się stres przed nową
pracą. Nie zaczynała od razu, miała dzień na odnalezienie
firmowego mieszkania, rozpakowanie się i mentalne przygotowanie do
powolnego oswajania z nowymi ludźmi, nowymi obowiązkami, nowym
środowiskiem.
Nowy Jork był ogromny, zatłoczony, zupełnie niepodobny do
Pickford. Nie czuło się tu więzi z tym miastem, miało gigantyczne
rozmiary i tym samym powodowało w Keely uczucie zimna i samotności.
Otaczały ją miliony ludzi, ale dla żadnego z nich nie była ważna.
Dopadało ją to potworne poczucie bycia samym w tłumie i poczuła,
że nieszybko polubi się z Wielkim Jabłkiem. Minie pewnie sporo
czasu, zanim zacznie zauważać jego uroki.
Nowe lokum było ciasne, ale przytulne, urządzone neutralnie, jakby
z myślą o przyszłym właścicielu — żeby mógł sobie w nim
wyobrazić wymarzone zmiany. W sypialni stało łóżko dla dwojga, i
fakt ten nieco przygnębił Keely, która wiedziała, że jedna
strona zawsze będzie zimna. Mała kuchnia przedzielona była
wysepką, za nią stała szara kanapa, stolik do kawy, telewizor. Za
kuchnią znajdowały się trzy pary drzwi — te na wprost prowadziły
do sypialni, po prawej do niewielkiego gabinetu, po lewej do skromnej
łazienki. Teslow była zachwycona swoim nowym gniazdkiem i
natychmiast znalazła miejsce dla swoich licznych książek — tuż
pod wysepką. Wszelkie smutki i obawy odpłynęły, kiedy usiadła z
ulubionym kubkiem herbaty w dłoniach na wygodnej kanapie. Czego
chcieć więcej?
Uderzyła ją tylko cisza, jaka zadźwięczała w jej uszach. Cisza i
pustka. Pomyślała o leżącej na dnie torby solniczce. Och,
Phil, pomyślała z tęsknotą, gdybyś tylko tu był…
Keely miała tę świadomość, że jej życie potoczyłoby się
zupełnie inaczej, gdyby on nie odszedł tam, skąd wrócił. To
nowe, przytulne mieszkanie rozbrzmiewałoby ich śmiechem, a lampy
nie byłyby potrzebne — wystarczyłby jego uśmiech.
Poranek był dość szalony — najpierw ledwo zdążyła na czas do
studia, a potem szef ledwie mógł z nią rozmawiać i tłumaczyć,
bo taki zrobił się młyn. Ekipa ciągle zmagała się z
problemami z przekazem, padły komórki, sprzęt odmawiał
posłuszeństwa. Poznała jednak swoją partnerkę, osobę, z którą
będzie tworzyła nowe tematy, zbierała informacje, aranżowała ich
przekaz. Rebecca Wilcox była niską brunetką, wiecznie
uśmiechniętą, bardzo żywą, która spoglądała na drugiego
człowieka z wielkim entuzjazmem w oczach. Od razu zaczęły pracować
nad przydzielonym im tematem.
Dwa tygodnie później, wieczorem, gdy Keely już była po prysznicu,
rozdzwonił się dzwonek u jej drzwi. Wycierając ręcznikiem włosy,
otworzyła je i ze zdumieniem zobaczyła właśnie Rebeccę.
— Hej — wydukała z uśmiechem. — Co się stało? Co tutaj
robisz o tak późnej porze?
— Może u ciebie w tym pomidorowym wygwizdowie dziesiąta to już
późna pora, ale w Nowym Jorku w weekend to dopiero świt! —
Wilcox wyszczerzyła się w ten swój żywiołowy sposób. — Susz
włosy i spadamy stąd.
— Dokąd? — spytała oszołomiona z lekka Keely, wpuszczając
koleżankę do mieszkania. — Co cię tak naszło?
Dziewczyna, po rozejrzeniu się po malutkim lokum, spojrzała
wreszcie jego właścicielce w oczy i odparła mniej entuzjastycznym
tonem:
— Zauważyłam, że nikogo tutaj nie masz. — Keely automatycznie
spojrzała za grawerowaną solniczkę, ale prędko odwróciła wzrok
na rozmówczynię. — Hej, ale to w porządku, dopiero co się tu
sprowadziłaś, nie znasz miasta. Dlatego chciałam ci je pokazać.
Wiem, że nie przepadasz z głośnymi imprezami, więc zapraszam cię
do baru na drinka. Może być?
Teslow uśmiechnęła się, przytaknęła głową i poszła po
suszarkę.
Co by się stało, gdyby prąd w całym Nowym Jorku nagle wysiadł?
Zrobiłoby się przeraźliwie ciemno, a mieszkańcy na pewno wpadliby
w panikę. To miasto w pełni opierało się na neonowych szyldach,
oświetlonych mieszkaniach, błyskających lampami klubach. Dla Keely
było to z jednej strony piękne — miało w sobie coś z
rozgwieżdżonego nieba — ale z drugiej… wolała prawdziwe
rozgwieżdżone niebo. Takie, jakie jemu najbardziej się
podobało. Jak w tę noc, gdy pomogli Grady’emu i Grace.
— Taa, to wciąż lepsze niż pójście samej na bal — skwitowała
Teslow, przestając się śmiać z opowiedzianej przez Rebeccę
historii o tym, jak jej zaborczy pies z nienawiści do nowego
chłopaka pogryzł mu garnitur, w którym miał z nią iść na
wesele kuzynki.
Wilcox wybałuszyła oczy.
— No coś ty! Taka lasencja jak ty i sama?!
Keely wzruszyła ramionami, kreśląc palcem okręgi wzdłuż brzegu
kieliszka z martini. Przezroczysty płyn w środku, wraz z kostką
lodu i oliwką, skupiał jej uwagę, w niesamowity sposób odbijając
światła baru, przy którym siedziały.
— Ciężko przeżyłam odejście kogoś, kto w dwa lata postawił
moje życie do góry nogami, a potem zniknął, jak gdyby nigdy go
nie było.
— Dwa lata związku, a potem bez słowa pozbierał manatki i
wyszedł? Znamy te klimaty.
Keely pokręciła głową.
— Dwa lata przyjaźni, a później wyjechał — dwa dni po naszym
zejściu.
— No i co, nie mogliście chociaż spróbować związku na
odległość? — zapytała Rebecca, która najwyraźniej była w
szoku, że bezczynnie patrzyli, jak ich uczucie umiera.
— Nie wierzyliśmy w takie cuda — wyszeptała Keely, nie
odrywając wzroku od tafli płynu.
Zapadła cisza. Teslow poczuła dławiące łzy. To niemożliwe,
myślała, przecież od tego czasu minęło trzynaście lat.
Zamrugała kilka razy i łzy odeszły, ale kiepskie samopoczucie
nigdzie się nie wybierało.
— Od tamtego czasu nie zadzwonił?
Nadal nie patrząc kompance w oczy, pokręciła głową. Gdybyś
tylko wiedziała…!
Po kolejnej chwili milczenia, Keely wydusiła w końcu:
— Późno już. Muszę się zbierać, chcę skończyć swoją część
raportu. Do zobaczenia w poniedziałek.
A gdy wyszła na rozświetlone ulice Nowego Jorku, na nowo poczuła,
jak spada na nią ciężar tamtych dni i samotności w tłumie.
Keely musiała pracować aż pół roku, by zasłużyć w oczach
szefa na dłuższy urlop. Po wielkim sukcesie jej i Rebeki programu
obydwie poczuły, że pora odciąć się od tego rozpędzonego
pociągu. Wilcox nie wracała więcej do pytań z tamtej nocy, a ich
relacja nie ucierpiała — przeciwnie, co weekend wypadały gdzieś
na miasto, nieraz nawet i do klubów. Obiecane wakacje postanowiły
jednak spędzić osobno; Becky obiecała przyjaciółce z dzieciństwa
wyjazd do Egiptu i zapraszała na niego Teslow, ale ta odmówiła.
Długo zastanawiała się, gdzie może naprawdę odpocząć, wyciszyć
myśli, odetchnąć z ulgą. Doszła do wniosku, że jest tylko jedno
takie miejsce na Ziemi. Małe, zaledwie kropka, ale za to urokliwe
jak mało co. Tam było jej serce.
W Pickford, przy boku mamy.
Czym prędzej pozbierała manatki i wsiadła w pierwszy samolot, jaki
kierował się w okolice tego miejsca — krainy pomidorów.
Wiedziała już nawet, gdzie się uda, skoro tylko poczuje więcej
swobody, w końcu trzy tygodnie to sporo czasu. Był taki dom w
Pickford, który zwykła odwiedzać nieraz częściej niż własny.
Dom z ciekawym gościem w garażu, gościem, który prawdopodobnie
zniknął wraz z właścicielami. Ale upewnić się nie zaszkodzi…
prawda?
DODATKI:
mieszkanie
Keely —
tylko mały fragment, resztę trzeba sobie wyobrazić.
I jak Wam się to podoba? Nowa odsłona Charlie, ale też to w
ogóle? Przypominam, że na Nie-lotnej nowy rozdział! (: Bo mię tak jakoś wszyscy olali po tej przerwie. :<
Część druga wkrótce. Obiecuję!
Buziaczki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz