sobota, 6 czerwca 2015

#01 There's no future for me without you (1)


— Gratulacje, Keely.
Młoda kobieta posłała niemrawy uśmiech swojemu byłemu już szefowi, uścisnęła jego rękę, po czym opuściła biuro. Po drodze zgarnęła pudło z rzeczami ze swojego stanowiska pracy, uściskała kilku znajomych, wysłuchała cierpliwie nieszczerych życzeń, po czym władowała się do swojego forda mondeo i rozkoszowała się ciszą i spokojem, a także przyjemnością, jaką dawała jazda samochodem. Powinna się cieszyć, ale z jakiegoś względu nie czuła się szczęśliwsza — być może wszelką radość przyćmiewała wizja kolejnej przeprowadzki. Keely nie przepadała za ciągłym taszczeniem za sobą waliz, co było ironiczne, zwłaszcza w jej pracy reporterki. Ale kochała swoją pracę całym sercem i poświęcała jej całe życie. By nieść ludziom cenne informacje.
Gdy czekała cierpliwie w niedużym korku na zmianę świateł, wróciło do niej pewne wspomnienie, w którym miała obrączkę na palcu. Chwila, zaraz. Tylko kiedy się to wydarzyło?
Sznur aut przesunął się ociężale do przodu, więc Keely wrzuciła śmiało pierwszy bieg i podążyła za nimi. Pamiętała bardzo dobrze swój siódmy i ostatni egzamin. Musiała przyznać, że jazda samochodem nie przyszła jej łatwo, ale kiedy już ją opanowała, czuła się z siebie dumna. Niestety, nie było zbyt wielu ludzi na świecie, którym mogłaby się wyspowiadać z własnych radości. Mama, oczywiście, bardzo entuzjastycznie przyjęła tę dobrą wiadomość, ale to nie wystarczyło. Brakowało jeszcze kogoś, komu mogłaby opowiedzieć, jak bardzo się bała w trakcie całego egzaminu i jaka jest szczęśliwa, że więcej nie będzie musiała jeździć autobusem.
Keely zaparkowała pod blokiem, w którym mieszkała, po czym pobiegła schodami na dziesiąte piętro, obładowana do granic możliwości, by wreszcie zacząć pakować znów te wielkie bagaże. Gdy tylko szczęknął zamek w drzwiach, rzuciła zgromadzone pudła na kanapę, po czym pobiegła do sypialni, gdzie rozpoczęła wielkie pakowanie. Dziesiątki bluzek, szortów, t-shirtów, par jeansów, a także eleganckich żakietów i ołówkowych spódnic, śnieżnobiałe koszule z prowokacyjnie rozpiętym pierwszym guzikiem, ogromne pudło butów wszelkiej maści: przede wszystkim szpilek, ale także wygodnych adidasów do biegania, ulubionych balerinek i trampek — cały ten inwentarz miał się pomieścić w dwóch walizkach i jednej torbie podróżnej. Keely z niepokojem przygryzła wargę; stwierdziła, że długi pobyt w Waszyngtonie niechcący powiększył jej garderobę. Nie, żeby wcześniej była skromna — ale na pewno skromniejsza niż teraz. A trzeba wspomnieć, że do tego dochodziły kosmetyki, pamiątki i setki potrzebnych w życiu codziennym drobiazgów. Keely westchnęła, ale wzięła się do pracy.
Podczas opróżniania biurka — miejsca jej pracy, centrum jej życia — wypadło mnóstwo rzeczy, po których, jak sądziła, ślad bezpowrotnie zaginął. I tak odnalazła komplet wsuwek, ulubiony pilnik do paznokci, stary notes z adresami i notatkami do materiałów filmowych… Ale na samym dnie Keely wymacała coś zupełnie innego. Po chwili trzymała w dłoniach białe pudełko po butach opatrzone napisem:

Kapsuła Czasu
Własność: Keely Teslow

Jej oczy od razu się rozświetliły. Zaprzestała szaleńczego pakowania i zatrzymała się, by móc się rozkoszować tą chwilą. To jak dostać przeszłość na zawsze, w prezencie. Lekko drżącymi rękami zdjęła wieko i pierwsze, co zobaczyła, to srebrna solniczka.

Żegnaj, solo.

Pamiętała tamten szept z niecodzienną dokładnością, choć minęło od niego trzynaście lat. Wszystkie wspomnienia, dotąd zakurzone i przyczajone na krańcach jej pamięci, odżyły, jakby ktoś dał im nowe życie. Podobno czas zaciera nasze ślady pamięciowe — ścieżki neuronowe, niepowtarzane, słabną, a obrazy w naszych głowach blakną. Są jednak takie wspomnienia, które zapisują się nie tylko w mózgu, ale głównie w sercu, i tam pozostają już tak długo, jak długo krew okrąża nasze ciało. Keely doskonale zdawała sobie z tego sprawę, w tej bowiem chwili poczuła się zupełnie jak w dziesiątej klasie, kiedy żegnała na korytarzu kogoś, kto w stu procentach odmienił jej życie, a potem nigdy już nie wrócił.
Mogłaby się gapić w tę solniczkę przez wiele godzin, ale odłożyła ją, by szukać dalej. Stara płyta upadłej Lady X, bilety z kina, dawna komórka, dyplom ukończenia liceum, a później studiów, torebka po prawdziwych canoli, a na końcu album. Otworzyła go i pierwsze zdjęcie wywołało o wiele silniejsze doznania niż solniczka.
— Phil… — wyszeptała, patrząc na zdjęcie ze świąt Bożego Narodzenia.
Nie mogła się nie uśmiechnąć. O tak, pamiętała ten czarujący uśmiech, dwa rzędy idealnie białych i równych zębów, kruczoczarne włosy niedbale ułożone na żelu, a w tle choinkę, którą sami wystroili. Wtedy opowiedział, jak zobaczył ją, zanim się poznali — a ona zrozumiała, że zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia.
Następne zdjęcie — rodzinny turniej laserowego squasha. On trzymał puchar z hologramu, a jego naburmuszona siostra pokazywała język. Dzień Zjednoczenia — olbrzymia potrawa i uśmiechy na wszystkich twarzach. Szkolny taniec — ona w czerwonej sukience, on w garniturze. Zdjęcie ze szkolnego studia informacyjnego, na którym oboje patrzyli na siebie ze śmiechem. Fotografia całej rodziny z nią u boku, która wisiała na choince. Oni razem na pikniku urodzinowym — roześmiani i ubrudzeni tortem.
Prędko zatrzasnęła album i zacisnęła powieki. Nie mogła do tego wracać. Chociaż nie wierzyła, że możliwym jest powrót do ran sprzed trzynastu lat, na wszelki wypadek postanowiła nie powtarzać tamtego rozdziału w życiu. Na własne nieszczęście, na samym dnie znalazła wycinek ze szkolnej gazetki — Najsłodsza para już osobno! Mocny, acz krótkotrwały ból przeszył jej klatkę piersiową jak błyskawica. Zacisnęła powieki, acz uczucie zniknęło. Westchnęła ciężko, powrzucała niedbale wszystkie wyciągnięte przedmioty z powrotem i zamknęła wieko. Naprawdę nie mogła do tego wracać.

Żegnaj, pieprzu.

Z mniejszym entuzjazmem dokończyła pakowanie, ale stało się to dopiero koło północy, więc zostało jej niewiele godzin snu. Ale nawet mimo kojącego prysznica Keely nie potrafiła zmrużyć oka. Przed oczami ciągle widziała te wspólne dwa lata, z których obrazy przewijały się jak w kalejdoskopie. Wygramoliła się z łóżka i wyjęła solniczkę.
To dziwne, jak długo nie wywlekała tamtych wydarzeń na wierzch. Spoczywały na dnie jej pamięci i nie powracały, okupione milionem łez i cierpieniem, które nie chciało ustąpić. Na pół roku po jego zniknięciu zawiesiła pracę w szkolnych wiadomościach — zastępował ją fatalny i nieszczęsny Tanner Kirk Patrick, przez którego spadła oglądalność i zainteresowanie programem. Keely czuła się zbyt słaba, by uczestniczyć na nowo w życiu społecznym. Urwała kontakt z Vią, z Owenem, bo żadne z nich nie potrafiło z nią pogadać. Ilekroć zaczynali ten temat, Teslow zaczynała wypuszczać łzy. Hej, on się tylko wyprowadził, mówiła Olivia, zawsze może wrócić. Jak miała jej powiedzieć, że wyprowadził się do następnego stulecia? Nikt by jej nie uwierzył. Wzięliby ją za kompletną wariatkę.
Westchnęła, przymykając powieki. Mimo wielkiej trudności, Keely ostatecznie wróciła na salony. Choć wspomnienia o Philipie nie blakły, nie przestawała wierzyć, że wszystko jeszcze się ułoży. Wciąż miała w głowie obraz z Chichota — spełni swoje marzenia. Znajdzie męża! Dla tego warto było dalej żyć! Trzynaście lat później była jednak sama jak palec, widywała matkę od święta, a na horyzoncie nie było nawet cienia osoby, która sugerowałaby chęć spędzenia z nią reszty swoich dni. Może jednak nie wszystkie przyszłościowe gadżety są nieomylne?
Chociaż wydawało jej się to ogromnie głupie, przytuliła solniczkę do serca i dopiero wtedy zapadła w sen. Zimno jej metalowego pokrycia było ciepłem jego ciała, pewnością, że życie jest dla niej.
Następnego ranka w nerwowym nastroju wybrała się na lotnisko, a przez cały czas oczekiwania i lot próbowała uciszyć chaotyczne myśli. Phil z nich zniknął, ale pojawił się stres przed nową pracą. Nie zaczynała od razu, miała dzień na odnalezienie firmowego mieszkania, rozpakowanie się i mentalne przygotowanie do powolnego oswajania z nowymi ludźmi, nowymi obowiązkami, nowym środowiskiem.
Nowy Jork był ogromny, zatłoczony, zupełnie niepodobny do Pickford. Nie czuło się tu więzi z tym miastem, miało gigantyczne rozmiary i tym samym powodowało w Keely uczucie zimna i samotności. Otaczały ją miliony ludzi, ale dla żadnego z nich nie była ważna. Dopadało ją to potworne poczucie bycia samym w tłumie i poczuła, że nieszybko polubi się z Wielkim Jabłkiem. Minie pewnie sporo czasu, zanim zacznie zauważać jego uroki.
Nowe lokum było ciasne, ale przytulne, urządzone neutralnie, jakby z myślą o przyszłym właścicielu — żeby mógł sobie w nim wyobrazić wymarzone zmiany. W sypialni stało łóżko dla dwojga, i fakt ten nieco przygnębił Keely, która wiedziała, że jedna strona zawsze będzie zimna. Mała kuchnia przedzielona była wysepką, za nią stała szara kanapa, stolik do kawy, telewizor. Za kuchnią znajdowały się trzy pary drzwi — te na wprost prowadziły do sypialni, po prawej do niewielkiego gabinetu, po lewej do skromnej łazienki. Teslow była zachwycona swoim nowym gniazdkiem i natychmiast znalazła miejsce dla swoich licznych książek — tuż pod wysepką. Wszelkie smutki i obawy odpłynęły, kiedy usiadła z ulubionym kubkiem herbaty w dłoniach na wygodnej kanapie. Czego chcieć więcej?
Uderzyła ją tylko cisza, jaka zadźwięczała w jej uszach. Cisza i pustka. Pomyślała o leżącej na dnie torby solniczce. Och, Phil, pomyślała z tęsknotą, gdybyś tylko tu był… Keely miała tę świadomość, że jej życie potoczyłoby się zupełnie inaczej, gdyby on nie odszedł tam, skąd wrócił. To nowe, przytulne mieszkanie rozbrzmiewałoby ich śmiechem, a lampy nie byłyby potrzebne — wystarczyłby jego uśmiech.
Poranek był dość szalony — najpierw ledwo zdążyła na czas do studia, a potem szef ledwie mógł z nią rozmawiać i tłumaczyć, bo taki zrobił się młyn. Ekipa ciągle zmagała się z problemami z przekazem, padły komórki, sprzęt odmawiał posłuszeństwa. Poznała jednak swoją partnerkę, osobę, z którą będzie tworzyła nowe tematy, zbierała informacje, aranżowała ich przekaz. Rebecca Wilcox była niską brunetką, wiecznie uśmiechniętą, bardzo żywą, która spoglądała na drugiego człowieka z wielkim entuzjazmem w oczach. Od razu zaczęły pracować nad przydzielonym im tematem.
Dwa tygodnie później, wieczorem, gdy Keely już była po prysznicu, rozdzwonił się dzwonek u jej drzwi. Wycierając ręcznikiem włosy, otworzyła je i ze zdumieniem zobaczyła właśnie Rebeccę.
— Hej — wydukała z uśmiechem. — Co się stało? Co tutaj robisz o tak późnej porze?
— Może u ciebie w tym pomidorowym wygwizdowie dziesiąta to już późna pora, ale w Nowym Jorku w weekend to dopiero świt! — Wilcox wyszczerzyła się w ten swój żywiołowy sposób. — Susz włosy i spadamy stąd.
— Dokąd? — spytała oszołomiona z lekka Keely, wpuszczając koleżankę do mieszkania. — Co cię tak naszło?
Dziewczyna, po rozejrzeniu się po malutkim lokum, spojrzała wreszcie jego właścicielce w oczy i odparła mniej entuzjastycznym tonem:
— Zauważyłam, że nikogo tutaj nie masz. — Keely automatycznie spojrzała za grawerowaną solniczkę, ale prędko odwróciła wzrok na rozmówczynię. — Hej, ale to w porządku, dopiero co się tu sprowadziłaś, nie znasz miasta. Dlatego chciałam ci je pokazać. Wiem, że nie przepadasz z głośnymi imprezami, więc zapraszam cię do baru na drinka. Może być?
Teslow uśmiechnęła się, przytaknęła głową i poszła po suszarkę.

Co by się stało, gdyby prąd w całym Nowym Jorku nagle wysiadł? Zrobiłoby się przeraźliwie ciemno, a mieszkańcy na pewno wpadliby w panikę. To miasto w pełni opierało się na neonowych szyldach, oświetlonych mieszkaniach, błyskających lampami klubach. Dla Keely było to z jednej strony piękne — miało w sobie coś z rozgwieżdżonego nieba — ale z drugiej… wolała prawdziwe rozgwieżdżone niebo. Takie, jakie jemu najbardziej się podobało. Jak w tę noc, gdy pomogli Grady’emu i Grace.
— Taa, to wciąż lepsze niż pójście samej na bal — skwitowała Teslow, przestając się śmiać z opowiedzianej przez Rebeccę historii o tym, jak jej zaborczy pies z nienawiści do nowego chłopaka pogryzł mu garnitur, w którym miał z nią iść na wesele kuzynki.
Wilcox wybałuszyła oczy.
— No coś ty! Taka lasencja jak ty i sama?!
Keely wzruszyła ramionami, kreśląc palcem okręgi wzdłuż brzegu kieliszka z martini. Przezroczysty płyn w środku, wraz z kostką lodu i oliwką, skupiał jej uwagę, w niesamowity sposób odbijając światła baru, przy którym siedziały.
— Ciężko przeżyłam odejście kogoś, kto w dwa lata postawił moje życie do góry nogami, a potem zniknął, jak gdyby nigdy go nie było.
— Dwa lata związku, a potem bez słowa pozbierał manatki i wyszedł? Znamy te klimaty.
Keely pokręciła głową.
— Dwa lata przyjaźni, a później wyjechał — dwa dni po naszym zejściu.
— No i co, nie mogliście chociaż spróbować związku na odległość? — zapytała Rebecca, która najwyraźniej była w szoku, że bezczynnie patrzyli, jak ich uczucie umiera.
— Nie wierzyliśmy w takie cuda — wyszeptała Keely, nie odrywając wzroku od tafli płynu.
Zapadła cisza. Teslow poczuła dławiące łzy. To niemożliwe, myślała, przecież od tego czasu minęło trzynaście lat. Zamrugała kilka razy i łzy odeszły, ale kiepskie samopoczucie nigdzie się nie wybierało.
— Od tamtego czasu nie zadzwonił?
Nadal nie patrząc kompance w oczy, pokręciła głową. Gdybyś tylko wiedziała…!
Po kolejnej chwili milczenia, Keely wydusiła w końcu:
— Późno już. Muszę się zbierać, chcę skończyć swoją część raportu. Do zobaczenia w poniedziałek.
A gdy wyszła na rozświetlone ulice Nowego Jorku, na nowo poczuła, jak spada na nią ciężar tamtych dni i samotności w tłumie.

Keely musiała pracować aż pół roku, by zasłużyć w oczach szefa na dłuższy urlop. Po wielkim sukcesie jej i Rebeki programu obydwie poczuły, że pora odciąć się od tego rozpędzonego pociągu. Wilcox nie wracała więcej do pytań z tamtej nocy, a ich relacja nie ucierpiała — przeciwnie, co weekend wypadały gdzieś na miasto, nieraz nawet i do klubów. Obiecane wakacje postanowiły jednak spędzić osobno; Becky obiecała przyjaciółce z dzieciństwa wyjazd do Egiptu i zapraszała na niego Teslow, ale ta odmówiła. Długo zastanawiała się, gdzie może naprawdę odpocząć, wyciszyć myśli, odetchnąć z ulgą. Doszła do wniosku, że jest tylko jedno takie miejsce na Ziemi. Małe, zaledwie kropka, ale za to urokliwe jak mało co. Tam było jej serce.
W Pickford, przy boku mamy.
Czym prędzej pozbierała manatki i wsiadła w pierwszy samolot, jaki kierował się w okolice tego miejsca — krainy pomidorów. Wiedziała już nawet, gdzie się uda, skoro tylko poczuje więcej swobody, w końcu trzy tygodnie to sporo czasu. Był taki dom w Pickford, który zwykła odwiedzać nieraz częściej niż własny. Dom z ciekawym gościem w garażu, gościem, który prawdopodobnie zniknął wraz z właścicielami. Ale upewnić się nie zaszkodzi… prawda?




DODATKI:
mieszkanie Keely — tylko mały fragment, resztę trzeba sobie wyobrazić.


I jak Wam się to podoba? Nowa odsłona Charlie, ale też to w ogóle? Przypominam, że na Nie-lotnej nowy rozdział! (: Bo mię tak jakoś wszyscy olali po tej przerwie. :<
Część druga wkrótce. Obiecuję!

Buziaczki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz